Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Skowronek z miasteczka Jura K-Cz. Mam przejechane 112739.11 kilometrów w tym 30127.04 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.57 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 573041 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Skowronek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Wyprawa

Dystans całkowity:24393.07 km (w terenie 5906.04 km; 24.21%)
Czas w ruchu:1103:36
Średnia prędkość:17.79 km/h
Maksymalna prędkość:74.70 km/h
Suma podjazdów:189639 m
Suma kalorii:17830 kcal
Liczba aktywności:299
Średnio na aktywność:81.58 km i 4h 51m
Więcej statystyk
  • DST 90.51km
  • Teren 60.00km
  • Czas 05:00
  • VAVG 18.10km/h
  • VMAX 42.00km/h
  • Podjazdy 537m
  • Sprzęt Cube
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wokół Wigier i Dolina Rospudy

Niedziela, 30 kwietnia 2023 · dodano: 13.05.2023 | Komentarze 0




  • DST 36.85km
  • Teren 10.00km
  • Czas 01:52
  • VAVG 19.74km/h
  • VMAX 36.00km/h
  • Podjazdy 168m
  • Sprzęt Cube
  • Aktywność Jazda na rowerze

Krótko

Sobota, 29 kwietnia 2023 · dodano: 13.05.2023 | Komentarze 0




  • DST 71.85km
  • Czas 03:56
  • VAVG 18.27km/h
  • VMAX 57.20km/h
  • Podjazdy 1217m
  • Sprzęt Cube
  • Aktywność Jazda na rowerze

El Castell de Guadalest

Poniedziałek, 23 stycznia 2023 · dodano: 03.02.2023 | Komentarze 1

Rano jedziemy podobnie jak wczoraj krajówką do Altea. Stamtąd przez miejscowości La Nucia, Polop do Callosa d'en Sarrià. Z Callosa bardzo miły podjazd do miejscowości El Castell de Guadalest, która jest celem dzisiejszej wycieczki. Rafał pojechał na objazd jeziora (nawiasem mówiąc nie warto) a ja (prowadząc rower bo inaczej się nie da) na zwiedzanie tej prześlicznej, malutkiej miejscowości. Największą atrakcją jest mauretańska twierdza wzniesiona w VIII wieku. Jedyną drogą do niej jest wykuty w skale tunel (Wrota św. Jana). Forteca właściwie nigdy nie została zdobyta a po zmianie władzy (od XIII w.) Maurowie mieszkali tam pod protekcją szlachty aragońskiej. W miasteczku znajdziemy cztery muzea, urokliwe uliczki, zabytkową pralnię miejską i mnóstwo sklepików z rękodziełem. Turystów mnóstwo (także z Polski) ale jest miło bo wszyscy są zachwyceni i urzeczeni tym miejscem.
Dziś jest cieplej niż wczoraj i nie wieje. Wracamy do Altea i potem znów krajówką do Calpe. Jak dla mnie to była najlepsza wycieczka wyjazdu.

To był ostatni dzień rowerowy. Kolejne dwa dni niestety padało więc tylko spacerki po okolicy a ostatniego nie mieliśmy już rowerów więc znów tylko spacer.
W drodze:

Widok na La Nucia:

W drodze do Guadalest:


Punkt widokowy. Zwróćcie uwagę na ceramiczne płytki, z których wykonano tablicę. Z rejonu Walencji, gdzie jesteśmy, pochodzi 15% globalnej produkcji płytek ceramicznych. Przy czym wielkich fabryk jest niewiele a większość to niewielkie, wielopokoleniowe manufaktury. Ceramika jest wszędzie: zdobi ściany budynków, ogrodzenia, numery domów obowiązkowo muszą być ceramiczne (i zdobione), widzieliśmy bramę w kształcie ogromnej jaszczurki całej zdobionej ceramiką, ceramiczne są nawet chodniki (i okropnie śliskie). W Guadalest kupicie mnóstwo niedrogich ceramicznych cudeniek, polecam zabrać sobie torbę lub plecak. Najlepiej duże;):









Małe tunele na krajówce tuż przed Calpe. Gdy wieje (a wieje) przejazd przez nie jest okropny. Udało mi się chwycić moment bez samochodów bo zwykle pędzi jeden za drugim:





  • DST 75.04km
  • Czas 04:11
  • VAVG 17.94km/h
  • VMAX 44.30km/h
  • Podjazdy 1421m
  • Sprzęt Cube
  • Aktywność Jazda na rowerze

Coll de Rates z Callosa d'En Sarrià

Niedziela, 22 stycznia 2023 · dodano: 03.02.2023 | Komentarze 0

Wycieczka po okolicznych górkach. Z Calpe jedziemy krajówką do miejscowości Altea. Następnie skręcamy na drogę CV-755. Tutaj nie trzeba zdawać się na nawigację. Wystarczy sobie wcześniej zapamiętać numery dróg, którymi mamy jeździć. Oznakowania są dobre i nic więcej nie potrzeba. Po drodze skręcamy bo Rafał chce pokonać podjazd na masyw Sierra de Bernia z Altea La Vella. Ja w tym czasie czekam na dole (godzinę). Tam nawet na góralu jest bardzo ciężko a na szosie to szkoda nerwów.
Następnie razem jedziemy do Callosa d'en Sarrià, skąd czeka dość mozolny podjazd do miasteczka Tàrbena. Za to uspokaja się ruch samochodowy i z Callosa na drogach są niemal sami rowerzyści. A z Tàrbena dalsza droga na Coll de Rates to sama przyjemność. Na przełęczy czekam a Rafał jedzie pod nadajnik. Ja rezygnuję bo raz sił brak ale bardziej obawiam się wiatru. Do tego gdy wrócił narzekał na spory ruch na tej wąziutkiej drodze. Okazuje się, że to ulubione miejsce paralotniarzy a na samej górze jest parking. Tak więc lepiej podjeżdżać tam w tygodniu. Moje oczekiwanie też nie było tak całkiem zmarnowane bo dowiedziałam się, że ładnie dziś widać Ibizę i nieczęsto jest taka dobra widoczność. Oraz nakarmiłam lokalnego psa. Gdybym wiedziała, że zejdzie mu tyle czasu (godzina) to bym sobie zjechała by podjechać z drugiej strony ale cóż... Może jeszcze będzie okazja.
Na zjeździe jest bardzo, bardzo zimno. Dobrze, że mamy ciepłe ciuchy, zimowe czapki i rękawiczki bo byłoby kiepsko. Po drodze zatrzymujemy się na punkcie widokowym.
Dalsza droga (nadal całkiem przyjemnie) wiedzie przez Parcent, Alcalali, Xalo, Benissę i standardowo do Calpe.

Masyw Sierra de Bernia. Gdzieś tam pojechał Rafał:

Między Callosa d'en Sarrià a Tarbena:



Tarbena:

Odcinek z Tarbena na Coll de Rates:


Widok z Coll de Rates. W dole Parcent:

Widok z Coll de Rates. Po lewej górka gdzie pojechał Rafał. W dole widać podjazd od strony Parcent:

Na horyzoncie widać Ibizę:

Na przełęczy:

Na punkcie widokowym:





  • DST 102.83km
  • Czas 05:43
  • VAVG 17.99km/h
  • VMAX 44.10km/h
  • Podjazdy 1482m
  • Sprzęt Merida Scultura
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dénia

Sobota, 21 stycznia 2023 · dodano: 03.02.2023 | Komentarze 2

Drugi dzień wyjazdu. Dziś więcej zwiedzania.
Jedziemy wzdłuż wybrzeża do miejscowości Moraira zobaczyć twierdzę z XVIII wieku.
Do dzisiejszych czasów zachowało się niewiele ale teren jest ładnie zagospodarowany.

Twierdza. W tle nasz kolejny cel: przylądek i wieża Cap d'Or :


Następnie czeka wspinaczka osiedlówkami by dostać się na Cap d'Or. Końcówka to szlak pieszy więc zwiedzamy na raty. Jedno pilnuje rowerów drugie idzie na wierzchołek, potem zmiana. Wąska ścieżka prowadzi na samą górę. Wieża niestety jest w remoncie, ogrodzona i niedostępna. Po drodze i na górze świetne widoki. Do tego wcale nie wieje, co jest w tych stronach rzadkim zjawiskiem:






Kolejną atrakcją jest Przylądek Świętego Antoniego. Na wierzchołek wiedzie droga asfaltowa, na końcu jest parking i mnóstwo turystów. Wiatr jest tam tak silny, że z trudem jadę bojąc się, że zaraz mnie przewróci.  Widoki są świetne ale wichura zniechęca do dłuższych postojów.



Z przylądka czeka zjazd do Denii. Byłoby pięknie, serpentyny wśród gór ale wieje tak mocno, do tego ogromny ruch, że oboje chcemy mieć ten zjazd jak najszybciej za sobą. Szkoda, bo byłyby świetne zdjęcia. Poniżej zamek w Denii (XI w.):

Oraz jedna z uliczek miasteczka:

Z Denii wyjeżdżamy jedną z Via Verdes, szlaków rowerowych poprowadzonych po starych liniach kolejowych:

Potem błądzenie w miejscowości Ondara (zamiast patrzeć w nawigację wystarczy tam patrzeć na oznaczenia dróg, z czego korzystam od trzeciego dnia i poprawiło znacznie jakość jazdy), potem wspinaczka w okolicach miejscowości Pedreguer. Jestem już zmęczona a tu jeszcze taki kawał drogi powrotnej... Za to potem czeka wspaniały odcinek, nawierzchnia może niezbyt doskonała ale górska dróżka biegnie pośród fantastycznych krajobrazów, nachylenie idealne, parę %, w sam raz dla turysty, zupełnie pusto, cisza i spokój. I te wdoki... A do tego chyba najmilszy dla mnie akcent wyjazdu. Rafał jedzie pierwszy ja w pewnej odległości za nim. Mijamy zaparkowany kamper, spaceruje przy nim turystka z psem i wesoło mnie pozdrawia i dopinguje, ten uśmiech i zrozumienie w oczach ile wysiłku kosztuje taka jazda, każdy kto czegoś podobnego doświadczył wie, o co mi chodzi. W każdym razie dodało mi skrzydeł i chyba od tego momentu zaczęło mi się w tej Hiszpanii dobrze jeździć.
Do Calpe wracamy przez Benissę. Właściwie codziennie wracamy przez Benissę bo droga wygodna, są widoki na morze i do tego sporo z górki.




  • DST 100.71km
  • Czas 05:37
  • VAVG 17.93km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Podjazdy 1824m
  • Sprzęt Merida Scultura
  • Aktywność Jazda na rowerze

Vall D'Ebo z Pego

Piątek, 20 stycznia 2023 · dodano: 03.02.2023 | Komentarze 3

Nasz pierwszy zagraniczny wyjazd (dotąd były Czechy czy Niemcy ale kręciliśmy zawsze w pobliżu granicy). Zorganizowany przez chłopaków z Rowerowej Częstochowy za pośrednictwem Appetiteforsports który można śmiało polecić. Jedziemy na doczepkę oni kręcą swoje, my swoje. Zresztą po dwóch miesiącach chorowania i braku jakiegokolwiek treningu szału nie będzie.
Zakwaterowanie mamy w apartamentach Hipocampos. Nad samym morzem, z dużym tarasem, jest kuchnia, dwa pokoje z łazienkami, salon. Drobny minus bo brak takich rzeczy jak papier, płyn czy gąbka do do naczyń, co u nas w kraju jest rzeczą normalną. No i absolutnie nie krytykując ale standardem a przede wszystkim czystością nasze wiejskie, polskie kwatery biją Hiszpanię na głowę. Do tego ściany z papieru, wszystko słychać. No ale widoki z tarasu bomba. Jeszcze jeden plus: na dole jest nieduży basen tylko dla nas bo prawie nikt inny z niego nie korzysta. Są też baseny na zewnątrz ale o tej porze roku bardziej na morsowanie.
Rano Adam z Appetite przywozi rowery. Dostajemy Merida Scultura mam dokładnie taką samą więc jeździ mi się wygodnie. A nawet wygodniej bo siodełko świetne (choć wizualnie jak dla starej babci). Muszę sobie takie kupić.
Rowery odebrano, papiery podpisano, kasa wpłacona można jechać. Calpe to kolarstwo. Tłumy zawodowców, amatorów, turystów. A wszystko to całymi stadami pędzi na rowerach we wszystkich możliwych kierunkach. Drogi są dobre, równe, zero dziur, pobocza szerokie a kierowcy tolerancyjni do granic wytrzymałości nerwowej. Warunki do jazdy naprawdę komfortowe.
Początkowo jedziemy osiedlowymi drogami między domkami, co jednak na Costa Blanca nie jest dobrym pomysłem gdyż nachylenia przekraczają 15%... Pamiętajcie: tam jeździmy głównymi drogami. Boczne to masakra. Nic dziwnego, że nie widziałam tam ani jednego rowerzysty. Za to jest widoczek na Calpe:

Dalej jedziemy przez Benissę, Xalo, Alcalali, Orbę do Pego. Chyba za lekko się ubraliśmy. Miało być 15 stopni ale wieje bardzo silny, lodowaty wiatr. Zimno.
Początkowo bardzo źle mi się jedzie. Od wielu lat nie jeździłam po górach ani nawet po większych pagórkach. Po dwóch dniach przyzwyczaiłam się a jazda zaczęła sprawiać więcej frajdy.
Po drodze był wspaniały odcinek między skalnymi ścianami:

Widok na Pego:

Z tego miejsca gdzie wykonano powyższe zdjęcie rozpoczyna się podjazd na Vall D'Ebo. Liczy 8 km a średnie nachylenie 6%. Po drodze mamy wspaniałe, absolutnie nieziemskie widoki. Oraz tłumy kolarzy albo zasuwających pod górę albo z rumorem i łoskotem pędzących w dół.

Na przełęczy chwila przerwy na jedzenie i zjeżdżamy do La Vall D'Ebo. Stamtąd podążamy drogą w dolinie. Wąską, krętą i z zerowym ruchem aut. Czasem tylko pojedynczy rowerzysta. Nad drogą górują wspaniałe, skalne ściany. Piękny, niesamowity odcinek. Dojeżdżamy nią do drogi CV-720. Gdyby była możliwość chętnie tam wrócę:

Następnie przez miejscowości Benigembla i Parcent wracamy do Alcalali. I znów Xalo, Benissa i Calpe. Pierwszy dzień był trudny. Kompletny brak przygotowania i pewności ale jakoś tam jechałam. W miejscach gdzie nachylenie wzrastało powyżej 15% musiałam podprowadzać rower, brak sił niestety. Zjazdy powoli bo wiatr mną bardzo miota. Zresztą Rafał też nie szaleje. W końcu strach rozwalić pożyczony wehikuł. Za to widoki świetne. Oraz fakt, że im dalej od wybrzeża tym ruch aut mniejszy. Właściwie jakieś 20-30 km od Calpe spokój aż miło. Wcześniej czytałam w necie, żeby wybierać sobie inne lokalizacje bo w Calpe jest się zablokowanym i by dojechać do ciekawszych terenów trzeba zasuwać kawał ruchliwymi lub bardzo ruchliwymi drogami. Wprawdzie jak już pisałam kultura jest bardzo wysoka ale przyjemniej jeździć sobie bez towarzystwa innych pojazdów.
Podsumowując tereny piękne ale nie spodziewałam się, że w Hiszpanii będzie aż tak zimno.
Po powrocie poszliśmy jeszcze na spacer do portu. Na koniec wieczorny widok z tarasu:




  • DST 149.60km
  • Czas 07:10
  • VAVG 20.87km/h
  • VMAX 42.90km/h
  • Podjazdy 265m
  • Sprzęt Merida Scultura
  • Aktywność Jazda na rowerze

Brzózki - Międzyzdroje

Sobota, 8 października 2022 · dodano: 15.10.2022 | Komentarze 2

Wstaliśmy wcześniej by mieć zapas czasu ale parę km od Brzózek okazało się, że zapomniałam kasku w tym pośpiechu i galopem wracałam do stajni. I pół godziny w plecy... Jedziemy w stronę Nowego Warpna by w miejscowości Karszno wjechać na drogę rowerową przez Puszczę Wkrzańską prowadząca do granicy. O ile po stronie polskiej rowerzyści mają parę km asfaltowej dróżki przez piękne lasy o tyle po stronie niemieckiej kilkaset metrów piaszczystej ścieżki i bramę na dziki. Tak czy inaczej jest to fajny wariant dojazdowy. Jesteśmy w miejscowości Rieth. Są tam kawiarenki i ciekawy kolorowy przystanek autobusowy - biblioteczka. Na tych terenach szlak Oder - Neisse biegnie w wielu miejscach w terenie więc często porzucamy go na rzecz asfaltu. Droga biegnie przez malownicze lasy, jest bardzo spokojnie. Sprawnie dojeżdżamy do miasta Ueckermünde gdzie można zrobić zakupy. Są rozmaite markety, do wyboru i wcale nie jest drożej a wręcz taniej... Miła sytuacja gdy zatrzymaliśmy się zerknąć na mapę gdzie sklep i podjechał do nas starszy pan w kapeluszu z piórkiem pytać czy może pomóc (po angielsku). 
Ueckermünde jest ładnym miastem, rowerem fajnie się tam jeździ. Na rynku chwilą przerwy i w drogę. Nie pojechaliśmy niestety na plażę bo czas...
Przez Grambin, Leopdshagen, Neu Kosenow dojeżdżamy do Anklam. W międzyczasie trochę padało i trzeba było czekać pod drzewami. Szlak uciekł w teren więc jechaliśmy zwykłymi lokalnymi drogami, które są w strasznym stanie... Dziura na dziurze, łata na łacie... Do tego wiatr. Bardzo ciężko. Jedyny pozytywny akcent to udało się podejść bliżej stada żurawi.

Anklam to stare hanzeatyckie miasto. Oglądamy Bramę Miejską, rynek, kościół Mariacki.
Potem jedziemy i jedziemy, jedziemy a jakbyśmy w miejscu stali... Powoli zaczynamy mieć dość. Wreszcie widać most łączący wyspę Uznam z lądem. Jest to najpiękniejszy odcinek dzisiejszego dnia. Droga rowerowa wiedzie przez wspaniałe  tereny rezerwatu przyrody, nie wiem czy dobrze doczytałam Doliny Rzeki Piany. Rozlewiska i mnóstwo ptactwa: kormorany, kaczki, żurawie, czaple... Szkoda, że nie mam lepszego aparatu. Na brzegach ustawiono wieże, z których można obserwować zwierzęta. Podobno nietrudno spotkać wydry.
Jesteśmy na Wyspie Uznam. Wydawać by się mogło, że do morza rzut beretem. Nic bardziej mylnego... Początkowo jedziemy dziurawą drogą (ale i tak o niebo lepszą niż te do Anklam) potem już równą drogą do Usedom. A potem szlak tak kluczy i kręci różnymi wioskami, dziurami, że oboje mamy serdecznie dość. Żeby to była chociaż jedna droga rowerowa, jeden ciąg, ale nie: raz dziurawą drogą do wioski, potem kawałek lokalną rowerówką, potem znowu wioskami, znowu dziury i bruk i kostka. W dodatku nadchodzą deszczowe chmury. DOŚĆ TEGO. Trudno. Dojeżdżamy do Zirchow i skręcamy prosto na Świnoujście. Parę km ruchliwą drogą, trudno. Nie jest źle. Niestety nie biegnie wzdłuż niej asfaltowa rowerówka. Do miasta dojeżdżamy tuż przed deszczem. Wraz z kilkoma osobami chronimy się na przystanku autobusowym (chwała polskim przystankom). Ulewa trwa kilkanaście minut ale wystarczyła by do reszty zepsuć nam dzień. Jest zimno więc nie schnie. Mimo, że nie pada i mamy błotniki zaraz jesteśmy schlapani i brudni. Do tego miasto jest rozkopane, jeden plac budowy czyli błoto i te sprawy. Wsiadamy na prom (gdzie jest spoko bo każda grupa użytkowników ma swój kawałek pokładu) i potem niestety czeka 7 km drogą krajową. Początkowo plan zakładał nocleg w Świnoujściu ale ceny nas przeraziły. 400 czy 500 zł za pokój w październiku... Stąd nocleg w Międzyzdrojach.
R10 biegnący wzdłuż morza jest nieprzejezdny dla szosy. Próbowaliśmy pojechać jedną ulicą w Świnoujściu do końca by jak najpóźniej wjechać na krajówkę ale okazała się zamknięta (ul. Barlickiego, znaków wcześniej nie było ani informacji na mapach Google też nie) i musieliśmy wracać... To jest szok: NIE MA INNEJ DROGI!!! Albo teren albo krajówka. Na szczęście jest szeroki pas awaryjny i jedziemy odsunięci od aut, nawet ciężarówki nie muszą zjeżdżać ale jest okropnie. Nie powinno nas tam być. Do tego kałuże, błoto (obok trwają jakieś budowy) dodatkowa porcja brudu i wody na ciuchach i rowerze. Czuję się jak idiotka, po jaką cholerę tu jadę, mogłam wsiąść w pociąg lub próbować łapać autobus do Międzyzdrojów... Masakra. Nigdy więcej.

I tak zamiast dojechać najpóźniej do 16:00 jesteśmy 17:30... A w Międzyzdrojach niespodzianka: TŁUMY. Tłumy złożone głównie z Niemców ale nie tylko. Jest połowa października a ludzi full. Wszystkie bary, kawiarnie itp. funkcjonują w najlepsze. Pojechaliśmy na molo. Pomyłka. To nie molo tylko tłoczny pasaż handlowy. Wracamy coś zjeść (nie chce mi się szukać knajpy, obok jest kebab, wystarczy)
Zeszliśmy na plażę ale piach jest mokry, nie ma sensu leźć na brzeg z rowerami bo będą całe usyfione... Poczekałam z rowerami obok mola, Rafał poszedł się kąpać (mając liczną widownię). Jest zimno, mokro, wkurza tłum ludzi i mam wszystkiego dość. Zamiast radosnego zakończenia wyprawy taka beznadzieja.
Jeszcze na zakupy do Biedronki (pół godziny stania w kolejce) i do kwatery. Amberek, mogę śmiało polecić, do plaży 300 m, pokój ma aneks kuchenny, rowery można przechować. Wszystkie pokoje zajęte (głównie przez sąsiadów zza zachodniej granicy) ale na szczęście panuje cisza i spokój.
Dzisiejszy dzień był najgorszy ze wszystkich. Ten odcinek można sobie z czystym sumieniem odpuścić. Początkowo plan zakładał przeprawę kutrem z Nowego Warpna ale kursuje tylko do 5.X.  Wiele osób korzysta też z promu w Kamp by skrócić trasę i mogliśmy tak zrobić. Myślę, że następnym razem (na przykład na jakiejś babskiej wyprawie) skończyłabym w Mescherin i pojechała na pociąg do Gryfina. A stamtąd według uznania. Albo nad morze albo do domu. Odcinek od Mescherin nad morze (końcowy punkt to Ahlbeck) wydał mi się zrobiony niejako na siłę, aby jakoś tam do tego morza dojechać.

Karszno droga rowerowa po stronie polskiej:

A po stronie niemieckiej:

Na szlaku:

Anklam:

Anklam:

Najciekawszy odcinek dzisiejszego dnia. Przy szlaku jest też wieża widokowa (czatownia):



Usedom:

Świnoujście:

Międzyzdroje:





  • DST 162.90km
  • Czas 07:24
  • VAVG 22.01km/h
  • VMAX 38.20km/h
  • Podjazdy 492m
  • Sprzęt Merida Scultura
  • Aktywność Jazda na rowerze

Cedynia - Brzózki

Piątek, 7 października 2022 · dodano: 15.10.2022 | Komentarze 0

Po pysznym śniadaniu żegnamy Cedynię i podążamy na granicę. Czeka 6 km ruchliwą drogą wojewódzką. Ale jest ok. Co ciekawe polscy kierowcy omijają nas znacznie ostrożniej niż niemieccy. Wszyscy spokojnie czekają a potem zjeżdżają na przeciwległy pas. Widocznie rowerzyści stanowią znaczącą pozycję w lokalnym budżecie bo innego wytłumaczenia nie widzę...
Tuż za granicą w prawo i wracamy nad rzekę. I ponownie jedziemy świetnymi drogami rowerowymi. Wiatr nam dziś sprzyja. Początkowo wzdłuż Odry, potem wzdłuż Starej Odry. Mijamy Stolpe z XII-wieczną basztą, pozostałością po zamku i jedziemy przez wspaniałe tereny Parku Narodowego Doliny Dolnej Odry. Chroni łąki nadrzeczne, szuwary, lasy, torfowiska, mokradła czyli doskonałe siedliska dla ptactwa. Są też wydry i bobry i inne gatunki zwierząt. Trafiliśmy na jesienny przelot żurawi. Wielkie stada tych ptaków mają tu przystanek w drodze na południe. W dzień żerują na łąkach i polach a na noc zlatują do bezpiecznych miejsc nad rzekę. Niezwykłe widowisko. Są też gęsi, łabędzie, kaczki, czaple... Możliwość obserwacji tych wszystkich zwierząt jest chyba największą atrakcją szlaku Oder - Neisse. Jadąc drogą po wałach nie wiadomo gdzie patrzeć, w ogóle się nie nudzi.

Jesienny przelot ptactwa to duża atrakcja, mijamy wielu turystów uzbrojonych w lornetki. Przygotowano dla nich wieże widokowe, czatownie i ławeczki. Pojechaliśmy do jednej z wież, obok Stützkow. Następnie mijamy Schwedt gdzie szlak biegnie przy rzece ładnymi bulwarami lub między domkami ale nie wprowadza do centrum. Kolejne miasto to Gartz z ładną mariną gdzie urządzamy przerwę na jedzenie. Potem jedziemy dalej szlakiem, odbijamy tylko do drugiej wieży widokowej tuż przy moście granicznym w Mescherin. W tym miejscu szlak odbija od rzeki i kończy się jazda świetnymi drogami rowerowymi a zaczyna zwykłymi drogami między miejscowościami. Kończy się też jazda po płaskim a zaczynają pagórki. Odtąd właściwie nie ma już płaskich odcinków, cały czas mniejsze lub większe  górki. Całkiem malownicze. Jest też sporo terenów leśnych. Drogi są spokojne ale często tak wąskie, że jadący z naprzeciwka kierowcy muszą zjeżdżać na pobocze by się zmieścić. Na szczęście nikt nas nie spychał. Tamtejsi kierowcy zjeżdżają z drogi by nas spokojnie minąć i jest to normalne... W ogóle auta mijają nas bardzo rzadko. Potem pojawiają się fajne, długie odcinki asfaltowych dróg rowerowych biegnących po pagórkach wzdłuż bardziej ruchliwych dróg dla aut. A w miejscowościach trzeba mierzyć się z brukiem. Przez centrum każdej biegnie dłuższy lub krótszy brukowany odcinek. Nie da się po tym jechać szosą... Koło Hintersee skręcamy w stronę granicy by dojechać na nocleg do Brzózek (Stajnia Brzózki). Jedyny problem, że nie ma sklepu. Najbliższy kilkanaście km stąd. Ani żadnej knajpy, baru czy czegokolwiek gdzie można zdobyć jedzenie. Wcześniej też nie było jak zrobić zakupów. Zero sklepów. No cóż, mamy paczkę orzechów i czekoladę, w kwaterze można sobie zrobić herbatę, jakoś trzeba przeżyć. Gdyby ktoś planował podobną trasę warto mieć to na uwadze. 

Cedynia. Góra Czcibora:

Na szlaku:

Stolpe:

Wieża widokowa koło Stützkow. By do niej dojechać trzeba pojechać prosto (jest droga rowerowa) podczas gdy szlak skręca w lewo:


Na szlaku:

Schwedt:

Gartz:

Na szlaku:

Wieża widokowa obok mostu granicznego w Mescherin:



Na szlaku:

Na szlaku:

Bardzo fajna droga rowerowa prowadząca do granicy z Polską (poza szlakiem):




  • DST 161.13km
  • Czas 07:51
  • VAVG 20.53km/h
  • VMAX 44.20km/h
  • Podjazdy 235m
  • Sprzęt Merida Scultura
  • Aktywność Jazda na rowerze

Gubin - Cedynia

Czwartek, 6 października 2022 · dodano: 15.10.2022 | Komentarze 0

Drugi dzień wyprawy. Solidne śniadanie w Retro, pożegnać gospodarza i w drogę. Jedziemy zobaczyć ratusz, ruiny kościoła farnego oraz Wyspę Teatralną. Następnie przejeżdżamy na stronę niemiecką by odnaleźć nasz szlak. Z miasta wyprowadza sprawnie ale pojawia się pewna trudność. Wiatr. Wieje tak mocno, że chwilami jedziemy 10 km/h. Męczarnia... Dopiero po kilkunastu km szlak lekko skręca i jest lżej ale cały dzień walczyliśmy z wiatrem. A to oznacza sporą stratę czasu... Rezygnujemy z jazdy wałem na rzecz drogi technicznej poniżej wału gdzie łatwiej jechać  (a wstęp tam mają tylko rowerzyści i osoby z pozwoleniami). Dużą pomocą są drzewa rosnące wzdłuż wałów, dobrze chronią przed wiatrem. Mimo to jest bardzo ciężko.
Pierwszą atrakcją jest ujście Nysy do Odry w Ratzdorf. By je zobaczyć trzeba odrobinę odbić od szlaku ale warto. Szkoda, że ogrodzenie nie pozwala podjechać bliżej. Rzeknę parę słów o ogrodzeniu. Ciągnie się wzdłuż całej granicy i ma chronić przed afrykańskim pomorem świń. Czyli polskimi dzikami. Wrażenie jest raczej nieprzyjemne, jakby jechać w zamkniętym więzieniu. Często trzeba złazić z roweru bo drogi są przegrodzone bramami, trzeba sobie otworzyć a potem starannie zamknąć.
Wróćmy na szlak. Przejeżdżamy przez miasto Eisenhüttenstadt a zaraz za nim znajduje się kolejna atrakcja: ruiny elektrowni w Vogelsang zbudowanej w 1943 roku. Na kominach wciąż widać ślady po pociskach. W 1945 r. Rosjanie wywieźli stamtąd wszystkie urządzenia ale nie wysadzili elektrowni z uwagi na ryzyko uszkodzenia wałów przeciwpowodziowych. Mimo uszkodzeń elektrownia przetrwała dzielnie do 1998 roku gdy Niemcy uzyskały fundusze na rozbiórkę. Wówczas do akcji wkroczyli ekolodzy gdyż w tym czasie zdążyło się tam zadomowić sporo rzadkich zwierzątek. I tak elektrownia ze swymi mieszkańcami stoi sobie do dziś stanowiąc atrakcję turystyczną. Chwała ekologom, miejsce wygląda niesamowicie. No i ktoś regularnie wycina chaszcze by zapewnić turystom lepszy widok na ruiny.
Pędzimy dalej (na ile wiatr pozwala) podziwiając tereny nad Odrą (rowerzysta jedzie bardzo blisko rzeki). Są pastwiska, jeziorka, dużo drzew i ptactwa. Mnóstwo gęsi, łabędzi  i żurawi. Wcale nie jest nudno.
w Słubicach przerwa na jedzenie i kupno picia. Wybieramy opcję kebab przy moście by nie marnować czasu. No i miasto jest mało przyjazne. Niemiecki Frankfurt nad Odrą też niezbyt rowerowy. Raz, że znikają znaki i musimy jechać po śladzie. Dwa, że nie ma dróg rowerowych, jedziesz po ulicach a ich jakość jest kiepska. Na szczęście tuż za miastem wraca normalny szlak. 
Jest późno a do kwatery kawał drogi. Odtąd pędzimy ile sił bez postojów. Jedynie most w Siekierkach jest atrakcją, której nie można tak po prostu minąć. Pięknie odnowiony, z tarasem widokowym. Bomba. Spotykamy tam dwóch polskich rowerzystów. Rafał sobie z nimi pogadał mówią, że po stronie polskiej na razie zrobionych 37 km nowej drogi rowerowej do Trzcińska.
Zdjęcia mostu i w drogę. Jest już ciemno gdy przekraczamy granicę. Czeka 6 km drogą wojewódzką do Cedyni, gdzie mamy nocleg. Boję się tego odcinka. Na szczęście mija spokojnie. Ruch jest ale nieduży a kierowcy spokojni. Ostatnio zakupiłam w Tchibo ciekawą kamizelkę, jej powierzchnia to jednolity odblask. Testuję ją pierwszy raz. Wydaje mi się, że to się sprawdza.
Jesteśmy na miejscu. Zapytałam mieszkańca czy znajdziemy jeszcze otwarty sklep (jest już prawie 20.00), na szczęście jest. Zakupy i do kwatery. Hotel Margo, jest zamykana rowerownia, solidne śniadanie w cenie, polecam.
Gubin. Ruiny kościoła farnego:

Gubin. Na moście granicznym:

Gubin. Wyspa Teatralna:

Na szlaku:

Na szlaku:

Ujście Nysy do Odry:

Eisenhüttenstadt:

Ruiny elektrowni w Vogelsang:

Wspomniane wcześniej bramy:


Na szlaku. Dziesiątki km świętego spokoju:

Most w Siekierkach:

Most w Siekierkach:

Siekierki. Platforma widokowa:

Widok z platformy:




  • DST 144.52km
  • Czas 06:23
  • VAVG 22.64km/h
  • VMAX 38.00km/h
  • Podjazdy 270m
  • Sprzęt Cube
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zgorzelec - Gubin

Środa, 5 października 2022 · dodano: 15.10.2022 | Komentarze 0

Pierwszy dzień wyprawy Oder-Neisse Radweg. Do Zgorzelca dojeżdżamy sprawnie z przesiadką we Wrocławiu. Na szczęście w obu pociągach bez przykrych przygód. W Zgorzelcu z dworca jedziemy nad rzekę gdzie biegnie droga rowerowa z kostki prowadząca do mostu granicznego. Przejeżdżamy przez rzekę i rozpoczynamy przygodę z tym słynnym szlakiem. Wszędzie czytałam, że jest super, że asfaltowy dywanik wzdłuż rzek, że wszystko fantastycznie przygotowane itd.
Na zwiedzanie i zdjęcia nie mamy zbyt dużo czasu bo do przejechania ponad 130 km a na miejscu jesteśmy dopiero 13:30 (wcześniejszych połączeń nie było plus pół godziny opóźnienia pociągu).
Na tym odcinku szlak wiedzie wzdłuż Nysy, jednak często ucieka od rzeki i biegnie przez pola i lasy. Wszędzie są drogi tyle, że nie do końca tylko rowerowe. Często jedziemy wąskim asfaltem dostępnym także dla mieszkańców i maszyn rolniczych. No nawierzchnia wcale nie jest idealna. W miejscach gdzie przy drodze rosną drzewa lub na odcinkach leśnych jest pełno muld i dziur wybitych przez korzenie. Nie idzie się rozpędzić bo zaraz w którąś przydzwonisz. Warto mieć to na uwadze... Są pojedyncze oraz całe serie muld. Natomiast na drodze rowerowej biegnącej na wale pełno jest poprzecznych pęknięć, co parę metrów, tak jakby asfalt był kładziony tak jak betonowe płyty i łączony. I te łączenia po latach zarosły trawą i jazda po tym szosą jest lekko irytująca. Najwięcej niewygód jest na pierwszym etapie trasy. Kolejne dni już lepiej.
No i trzeba się przyzwyczaić do niemieckich oznaczeń szlaku. Dla nas to pierwszy kontakt z Europą i ewidentnie tamtejsi rowerzyści muszą być obdarzeni pewnym zmysłem jasnowidzenia. Wszystkie szlaki mają taką samą formę graficzną (biało-zieloną) jedynie pod drogowskazem wiszą malutkie kwadraciki z symbolem danego szlaku. I tych kwadracików trzeba sobie pilnować. A często są całkiem wyblakłe od słońca i musisz podjechać pod sam drogowskaz żeby zastanowić się dokąd jechać. Druga rzecz drogowskazy stoją często nie na skrzyżowaniu tylko gdzieś z boku albo znak skrętu jest już za skrzyżowaniem, ogólnie trzeba jechać i wypatrywać w dodatku biało-zielone nie są dobrze widoczne. Nikną na tle zieleni, zwłaszcza gdy stoją pod drzewem albo pod zarośniętym bluszczem płotem. Mamy ślad i sądzę, że bez niego często byśmy błądzili. Jednak u nas oznakowanie szlaków bardziej rzuca się w oczy. Na drugi dzień przyzwyczailiśmy się do oznakowań ale pierwszego zdążyliśmy pobłądzić i dołożyć do trasy 10 km (przekonując się, że ich szlaki rowerowe często wiodą też w terenie). Po prostu przez przypadek pojechaliśmy za żabką a nie za trójkącikiem. Ogólnie trzeba jechać w skupieniu żeby czegoś nie przeoczyć.
Prawdą natomiast jest, że panuje tam spokój. Jeśli w jakiejś miejscowości minął nas jeden czy dwa samochody to było święto. A tereny poza nimi są niemal całkowicie bezludne. Całymi kilometrami tylko pola i pastwiska. Jedziesz i nic Cię nie obchodzi. Wokół tylko przyroda. Wprawdzie na tych otwartych terenach wiatr dokucza ale coś za coś. No i tak jak wszyscy piszą nie ma zaopatrzenia. Małych sklepików brak (na całej 400-km trasie widziałam jeden) i po zakupy oraz by coś zjeść trzeba jeździć do Polski. W sezonie są kawiarenki itp. im bardziej na północ tym więcej.
Wróćmy na trasę. Z dworca jedziemy kostkową drogą rowerową wzdłuż rzeki, przekraczamy graniczny most i rozpoczynamy przygodę ze szlakiem. Po drodze był słynny Park Mużakowski, niestety było tak późno, że tylko kawałeczek objechany. Właściwie zobaczyliśmy tylko Nowy Zamek. Koniecznie trzeba doń wrócić. Sama trasa też nie jest całkiem płaskla i nudna, szlak często prowadzi do lasu gdzie wspina się na nieduże wzniesienia.
Już po zmroku (fajna była jazda wałem a wokół śmigały sobie nietoperze) dojeżdżamy do Gubina. Noclegi mamy w "Retro", bardzo blisko mostu, tuż obok jest też sklep. Polecam i jeszcze raz polecam. Na dole jest restauracja, już zamknięta (do 20:00) ale szefowa sama zadzwoniła do mnie na trasie żeby się nie martwić, że już zamknięte bo ciepły posiłek będzie na nas czekał. Bardzo miłe. Polecam pyszną gulaszową. Rowery zamknięte w osobnym pomieszczeniu, pokój duży, wygodny, rano pyszne śniadanie. I tak zleciał pierwszy dzień Oder - Neisse. Mimo drobnych niedogodności życzyłabym sobie żeby tak się jeździło u nas w kraju...
Zgorzelec:

Zgorzelec:

Na szlaku:

Na szlaku:

Park Mużakowski:

Stary most kolejowy po drodze: