Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Skowronek z miasteczka Jura K-Cz. Mam przejechane 114424.38 kilometrów w tym 31109.04 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.54 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 582241 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Skowronek.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 36.10km
  • Teren 30.00km
  • Czas 02:07
  • VAVG 17.06km/h
  • VMAX 33.00km/h
  • Podjazdy 250m
  • Sprzęt Cube
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Powybierać miejsca na drogowskazy

Piątek, 20 lipca 2018 · dodano: 26.07.2018 | Komentarze 0

Popołudniowa wycieczka w Sokole Góry celem powybierania miejsc, w których postawione zostaną drogowskazy. Wraz z nami wybrali się: Kasia, Rafik, Piotr i Damian.
Do Sokolich Gór dojechalim szlakiem żółtym pieszym, na miejscu kółeczko a potem obok zamku na kawę. Powrót nowym wariantem, w całości wiodącym ładnym terenem, przez pola i lasy. Wariant ów polecenia godny. W sumie to już tydzień temu było i nie bardzo pamiętam czy na trasie było ciężko czy nie ale, że było fajnie to pamiętam.


Kategoria 0-50 km, Jura


  • DST 126.98km
  • Teren 80.00km
  • Czas 06:24
  • VAVG 19.84km/h
  • VMAX 36.50km/h
  • Podjazdy 850m
  • Sprzęt Cube
  • Aktywność Jazda na rowerze

Na północ jako nawigator

Niedziela, 15 lipca 2018 · dodano: 16.07.2018 | Komentarze 6

Tak wyszło, że Rafał pojechał na Orbitę a ja umówiłam się z Asią na wycieczkę po Zielonym Wierzchołku Śląska. Asia zabrała jeszcze paru kolegów z drużyny. To chyba pierwsza wycieczka gdzie mam samodzielnie poprowadzić grupę, większość ścieżek znam, ale ostatnio byliśmy tam dwa lata temu z Goździkiem i obawiam się czy zapamiętałam wszystko jak trzeba. Przewidziano także parę nowości.
Ślad wyrysował mi Rafał ale nie przewidziałam, że jego telefon bardzo powoli aktualizuje mapę, w efekcie czego w paru miejscach zdarzyło się przejechać skręt i albo wracaliśmy kawałek albo poszukiwaliśmy nowej drogi. Ale ogólnie pamięć jeszcze daje radę, większość ścieżek zapamiętałam.

Ekipa cisnęła ostro, w terenie to jeszcze spoko, piach, tłuczeń czy inne przeszkody nieco hamowały zapały ale jak wylecieli na asfalt to nie dawałam rady. Jedynie darłam się zza ich pleców: "W LEWO!!!" "W PRAWO!!!" albo "STAAAĆ!!! Muszę na mapę spojrzeć". W dodatku niemal cała trasa była pod wiatr a tam jest sporo otwartych terenów:( Nie pomyślałam żeby sprawdzić kierunek wiatru, mogliśmy jechać w przeciwnym kierunku...

Zbiórka właściwie jest podwójna: ja zbieram ekipę z południowej części miasta (w osobach Łukasza i Maćka) a Asia z zachodniej (Tomasz i Jarek). Zbiórkę zaplanowałam wcześnie żeby czasu wystarczyło bo sporo będzie zwiedzania. Ruszamy. Na początek asfaltem przez Starą Gorzelnię, Wydrę, do drogi wojewódzkiej, na owej drodze w lewo i po około 200m uciekamy w prawo. Lądujemy w Kalei, tam skręcamy w ul. Grodziską i wreszcie jest terenowo. Potem Jarek (mieszkaniec okolic) prawi, że lasem dojedziemy tam gdzie ja chcę (a ja planowałam do Kłobucka niebieskim pieszym) niestety chyba się nie zrozumielim bo jego ścieżką lądujemy w Grodzisku na drodze wojewódzkiej... Przez to nie dotarłam do kota, którego miałam nakarmić:((

Trudno, jedziemy do Kłobucka wojewódzką, o tak wczesnej porze jest pusta. W Kłobucku wycieczka koniecznie chce sklep, wreszcie znajdują idąc za radą mieszkanki miasta. Po przerwie prowadzę ich do pałacu, są zainteresowani historią i nawet sosnami amerykańskimi, co tam rosną. To miłe.


Następnie sprawie podążamy lasami do Mokrej. Jedziemy do pomnika a następnie do Izby Pamięci. W niedziele nieczynna ale przez duże szyby można sporo zobaczyć. Powiększyła się tam kolekcja motocykli z czasów II wojny światowej.



Teraz prowadzę ekipę do lasu, skręciliśmy trochę za wcześnie i było nieco chaszczingu ale prędko udało się wyjechać tam gdzie trzeba a w dodatku ścieżki, którymi jechaliśmy, były bardzo ładne zatem nie ma co narzekać.


Teraz polami (kamienistym duktem ale widokowym) podążamy do Rębielic. Oglądamy tam wiatrak Pana Antosa. Smutny pomnik tego, że w tym kraju wszelka nowatorska myśl i inicjatywa zostaną zduszone. Sklep przy wiatraku jest zamknięty, co zdołowało ekipę bo bliżej wiatraka podjeżdżają ze mną tylko Tomek i Jarek.

Z opresji wybawił ich przechodzący obywatel Rębielic, który wyraźnie wracał z zakupów (po piwie w każdej kieszeni plus jedno w dłoni) i pokierował do otwartego sklepu. Robimy zakupy ale wiktuały postanawiamy zjeść dopiero na punkcie widokowym na kamieniołom. Prowadzę zatem podjazdem do cmentarza a potem ścieżką pnącą się stromo na wierzchołek Rębielskiej Góry. Dojeżdżamy na miejsce i dość długo siedzimy na "tarasie widokowym". Po przerwie czeka główna atrakcja czyli kamienisty zjazd na dno kamieniołomu. Odwiedzamy mini jaskinię (każdy wziął sobie po kawałku kalcytowych kryształów) oraz miejsce, gdzie zachowała się pozostałość szaty naciekowej dawnej jaskini, zniszczonej podczas prac kamieniołomu. Co ciekawe, wszyscy prędko wdrapali się do stalaktytowych draperii, zapominając o pozostawionych samotnie rowerach, co również mnie cieszy niezmiernie (to, że ich tak zainteresowało, nie że porzucili rowery). Na wszelki wypadek zostawiłam ekipę i prędko wróciłam pilnować pojazdów, dziś w kamieniołomie kręci się sporo ludzi. W tym miejscu zaczyna mnie boleć głowa, chyba od słońca, co dodatkowo utrudnia sprawną jazdę... No nie, nogi bolą, sił nie ma a teraz jeszcze to...

Z kamieniołomu zjeżdżamy do drogi asfaltowej, gdzie żegna nas Jarek (musi wrócić wcześniej) a reszta asfaltem podąża do fortalicjum w Dankowie. Oglądamy Bramę Krzepicką i mury, niestety wszystko wygląda coraz gorzej, jeszcze trochę i całkiem się rozsypie... A przecież to była wspaniała twierdza...



(Foto: Łukasz T.)
Jedziemy też zobaczyć umocnienia z drugiej strony a następnie prowadzę niebieskim szlakiem pieszym do Krzepic. W pizzerii na rynku urządzamy popas, jedzenie smaczne a obsługa bardzo miła. Zawsze tam jadamy będąc w okolicy.
Po obiedzie jedziemy zobaczyć ruiny synagogi (XIX w.) oraz kirkut z unikatowymi, żeliwnymi macewami.



Wracamy na rynek, po drodze mijając miejsce po zamku. Jest niedostępne, na prywatnej posesji, niewiele zostało, ziemne wały i resztki fundamentów. A szkoda bo to był znaczący zamek i to tu podpisano akt lokacji Częstochowy.
Teraz mamy jechać niebieskim szlakiem pieszym, trzeba trafić w odpowiednią ścieżkę (udaje się za drugim razem) i przez malownicze pola jedziemy do leśniczówki Zwierzyniec.



(Foto: Maciej P.)
Tam przerwa na zmianę dętki bo Maciek złapał kapcia i podjeżdżamy mrocznym lasem na wierzchołek wzniesienia, na którym znajduje się Rezerwat Modrzewiowa Góra (200-letnie modrzewie). Nie zatrzymujemy się (bo komary tną) i zjeżdżamy po drugiej stronie, w Zwierzyńcu Trzecim. Teraz kawałeczek asfaltem i znów do lasu by wyjechać w Pankach. Tam zakupy i przerwa nad stawem na Pankówce. Niedawno przeczytałam, że w miejscu gdzie obecnie wznosi się kościół była huta a staw powstał by zaopatrywać ją w wodę.


Teraz pojedziemy zupełnie nową trasą, oczywiście skręcić trzeba było wcześniej ale w sumie dobrze się stało. Bo mając do wyboru: asfalt czy szutrówa? Ekipa ochoczo wybrała teren, ku miej radości, bo to daje mi jakąś możliwość przetrwania. Muszę powiedzieć, że nawet spore odcinki, gdzie leży luźny tłuczeń nie przeszkadzają, bo walka z nim jest dla mnie łatwiejsza niż próba utrzymania się na kole na asfalcie. Ta droga leśna zwie się Nowa Droga i prowadzi nas do miejscowości Jezioro. Do Bagna w Jeziorze nie pojechaliśmy, będzie na następny raz.

Kawałek szutrem i niestety długi odcinek asfaltu (do Cisia) gdzie gnają jak szaleni, ledwo nadążyłam. Na szczęście teraz znów wjeżdżamy w teren, podążamy do źródełka św. Huberta (jest to źródło rzeki Stradomki) gdzie można zmyć z nóg trochę kurzu.

Wyjeżdżamy w Blachowni, gdzie na pizzę zostają Asia, Łukasz i Tomek. A ja z Maćkiem żegnamy ich bo robi się późno i musimy już wracać do domów, jedziemy jeszcze kawałek terenem, wyjeżdżamy w Konradowie i dalej asfaltem ale już spokojniej. Na szczęście dla mnie a zapewne ku utrapieniu swemu Maciek też jest już nieco zmęczony i nie gna bardzo. Na skrzyżowaniu Wielkoborskiej i Dobrzyńskiej każdy skręca w swą stronę. Jadę jeszcze do Mamy, bo mieszka blisko a przy okazji odsapnę tam nieco. Posiedziałam pół godzinki, odpoczęłam a potem z plecakiem wypełnionym smakołykami dowlokłam się do domu. Właściwie to odcinek Mama - Cze-wa Południe jechało mi się już fajnie.

I tak to właśnie wyglądała pierwsza tak długa wycieczka gdzie pełniłam rolę nawigatora. Nie padało, słońce mieliśmy cały dzień, na drogach spokój. Ekipa wyglądała na zadowoloną, było sporo dla nich nowych i ciekawych miejsc a i dla mnie parę nowych ścieżek. Żeby jeszcze tak siły chciały wrócić... Ale grzech narzekać bo to był jedyny dzień bez deszczu od tygodnia:)












  • DST 116.44km
  • Teren 80.00km
  • Czas 06:07
  • VAVG 19.04km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Podjazdy 696m
  • Sprzęt Cube
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Siewierz z Jura Bike

Niedziela, 8 lipca 2018 · dodano: 09.07.2018 | Komentarze 3

No i nastał kryzys. Nogi wysiadły, inne rzeczy też doszły. Pewne sytuacje i ludzie dali mi mocno do myślenia.
Kilka mądrych rad i sugestii, dobrze czasem posłuchać kogoś patrzącego z dystansu.
Dziś mtb do Siewierza. Oczywiście w wersji skowronkowej czyli chaszczing i krzaczing na całego. A co!
Rankiem pod Skansenem oczekuje już ekipa Jura Bike, w osobach Asi, Rafika, Maćka, Jarka, Fikoła, Piotra i Dreja, których przewodnikami dziś będziemy. I nie spodziewając się, co ich czeka he he...
Na początek do pożarówki a potem (co by nie było za lekko) w prawo i trzeba przeleźć przez tory (kiedyś był przejazd ale okazało się, że niestety jest zasypany...) potem nową ścieżką (odrobina piachu) do kolejnych torów (jesteśmy w Korwinowie). Teraz jedziemy wzdłuż owych torów, po lewej mając Użytek Ekologiczny Zapadliska. Jest ruchliwy odcinek do Katowic, nawet mija nas pociąg, stanowiąc dodatkową atrakcję. Dojeżdżamy do szlaku pomarańczowego rowerowego i nową ścieżką do Osin. Przerwa przy sklepie i przecinamy DW791. Przecinamy ją i mamy pierwszy tego dnia chaszczing. Nie chwaląc się jam to ekipę tam wciągnęła i dobrze się złożyło, bo mimo zarośniętości ścieżka wzdłuż rzeczki okazała się bardzo fajną:

Tym sposobem lądujemy w Jastrzębiu. Lecz na asfalcie długo nie zabawimy, prędko wracamy w teren, na niebieski/zielony szlak rowerowy. Czas jakiś tłuczemy się po lasach by wyjechać przy drodze Poraj - Koziegłowy. Już, już ekipa chciała tym asfaltem do Koziegłów pędzić, lecz Rafał wnet ostudził zapały każąc poszukiwać odbicia w teren po lewej. Wnet odbicie znajdujem i wyjeżdżamy w miejscowości Miłość:

(foto by Mister Dry)
Następnie dojeżdżamy do DW789. Do Koziegłów rzut stąd beretem, lecz Rafał chce je ominąć i zawlec ekipę gdzie indziej. W tym miejscu pożegnał nas Rafik, który chce by było sprawiedliwie: do południa rower, popołudnie z rodziną.
Tymczasem reszta podąża (czytaj: podjeżdża) do Sanktuarium św. Antoniego Padewskiego w Koziegłówkach. To ciekawe miejsce, warto zajrzeć w środka by zobaczyć piękną ambonę w kształcie łodzi. Tym razem jednak nie zwiedzamy lecz podążamy dalej. Na mapie to szlak niebieski rowerowy. Do drogi, podjazd do Pińczyc i super zjazd szutrową drogą do miejscowości Dziewki. Stąd już tylko asfaltem do Siewierza. Kilka zdjęć z trasy:



I tak oto meldujemy się u stóp Zamku Biskupów w Siewierzu. Prze wiele lat zamek był niedostępny lecz po remoncie (z funduszy unijnych) można zwiedzać i to bezpłatnie. Na zwiedzanie poszła tylko czwórka: Jarek i ja (łazimy po całym zamku) oraz Dreju i Maciek (zamiast zwiedzać prowadzą długą i pouczającą dysputę z kustoszem, dręcząc go pytaniami). Acha, pieczątka też jest. Parę zamkowych zdjęć:





Pora na posiłek. Spożywamy go w karczmie "Jędrusiowa Izba", niezłe jadło. Uzupełnić piciu w bidonach i podążamy dalej. W Siewierzu warto jeszcze zwiedzić zabytkowe kościoły i obejrzeć fontannę na rynku z tańczącymi Pannami Siewierskimi.
Na skrzyżowaniu z sygnalizacją świetlną pokonujemy DK1 (na takich bez sygnalizacji nawet nie ma co próbować) i oto przybylim na tereny, gdzie rzadko stanie stopa (opona?) częstochowskiego rowerzysty... W każdym razie nasza rzadko tam postanie. A szkoda, bo ładne tereny.
Jedziemy sobie lasami, po drodze jest też leśny staw, wokół ładnie, zielono... Jesteśmy blisko lotniska w Pyrzowicach i co chwilę nad głowami naszymi przelatuje jakiś drimlajner hałasując okrutnie.

I tak oto dojechalim sobie do Cynkowa a stamtąd asfaltem (podjazd solidny) do Woźnik. W Woźnikach popas przy sklepie, gdzie gospodarz doradza którędy najlepiej do Czarnego Lasu jechać by jeszcze się sponiewierać nieco. Idąc za jego radą mamy podjazd po polach, naprawdę fajne dróżki:


Teraz dojeżdżamy do pałacu w Czarnym Lesie. Jest to 4-gwiazdkowy hotel lecz do parku można swobodnie wejść i posiedzieć sobie na ławeczce z widokiem na staw.

Dalej ruszylim asfaltem lecz po drodze Dreju dojrzał polną dróżkę w alei kasztanowców. Mnie też się podoba lecz na mapie po pewnym czasie niknie... Ale na pewno coś tam będzie żeby przejechać, prawda? "MY CHCEMY TAM!" Reszta ekipy nie jest zachwycona ale cóż mają zrobić, milczeniem jeno oponują... I już po chwili mkniemy pośród owych kasztanowców.
Dróżka wcale się nie kończy, tylko po pewnym czasie trzeba wybrać: chaszczing w lewo czy chaszczing w prawo? Mnie pasuje lewa lecz Rafał ciągnie w prawą i w sumie dobrze, bo bardzo fajne, naprawdę super ścieżki.


Tłuczemy się polami, lasami, jedziemy sobie a tu nagle... KAWIARNIA:)) Zielony ogród, stoliczki, ławeczki, miła obsługa, smaczne menu... No kto by się oparł, no kto? ADA Cafe w Rudniku Wielkim:

Akurat ekipa wypoczęła przed kolejną porcją solidnego krzaczingu. Ten jest chwilami dość ekstremalny ale singiel w jednym miejscu po prostu cud-miód. Była też jazda po malowniczych polach oraz na koniec ścieżka trudniejsza, bo co chwilę dostawało się po głowie gałęziami a do tego trza było uważać na koleiny, doły i wodę.


Ten ostatni terenowy odcinek wypuścił nas w Hucie Starej. Ekipa już odetchnęła z ulgą lecz nie wiedzą (ja też nie) że przed nami jeszcze ostatni chaszczing do potęgi. Bo Rafał prawi, że pojedziemy tak jak biegaliśmy czyli szeroką szutrówką i singlem do przejazdu kolejowego na Jesiennej. Tyle, że skręcamy o wiele wcześniej i czeka nas długi odcinek takiego czegoś:

Po czymś takim (w trawie były koleiny) ostateczny singiel jawi się jako lekki i przyjemny. Po dotarciu do szutrówy żegna nas Piotr (woli nie sprawdzać ostatniego singla) reszta podąża dalej i wreszcie wrócilim do Cze-wy.
Do Siewierza ciężko mi się jechało bo niedawno byłam chora i brakowało tchu. Droga powrotne lepiej, do tego niemal same nowe ścieżki, naprawdę super wycieczka.


Kategoria Jura, powyżej 100 km


  • DST 197.70km
  • Czas 09:14
  • VAVG 21.41km/h
  • VMAX 61.20km/h
  • Podjazdy 2500m
  • Sprzęt Bastet
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rajd Dookoła Tatr

Sobota, 30 czerwca 2018 · dodano: 01.07.2018 | Komentarze 5

Na Rajd Dookoła Tatr pierwszy raz wybraliśmy się dwa lata temu. To bardzo fajna i dobrze zorganizowana impreza. W tym roku liczyłam na lepszy czas ale jak to w życiu bywa, przeliczyłam się.
Pogoda... Rafał mawia, że "Tam wiecznie pada" i zwykle ma rację. Także i teraz do ostatniej chwili wahaliśmy się czy wystartować. Ale rano nie padało i pojechaliśmy na zbiórkę. Na miejscu jest sporo osób, około setki, start o 8.00. Do rogatek Zakopanego jedziemy razem za wozem technicznym, potem start ostry.
Początkowo jest mglisto i zimno, asfalt mokry, woda chlapie spod kół. Na Słowacji wypogodziło się, wyszło słońce i zrobiło się naprawdę ciepło. W bluzie gotowałam się większość drogi, żałuję, że nie pomyślałam żeby oddać do wozu technicznego koszulki i krótkich rękawiczek.
I co tu pisać? Myślałam, że jestem w lepszej formie. Podjazdy bardzo dawały mi się we znaki a na zjazdach nie szło się rozpędzić z powodu wiatru. Przez cały pobyt na Słowacji (czyli większość trasy) wiało prosto w pysk. Uderzenia wiatru przyjmował na siebie Rafał, ja chowałam się za nim ale i tak było ciężko. W dodatku asfalt w wielu miejscach połatany, popękany. Miałam nadzieję na odpoczynek na długim zjeździe przez Liptowskim Mikulaszem lecz nadzieje te prędko się rozwiały. Dosłownie.
Podjazd na Kwaczańskie koszmar, potem poszło lepiej, na podjeździe na Oravice jest nowy asfalt, jechało się ok. Przez same Oravice kiepsko bo roboty drogowe i ze trzy razy czekaliśmy na światłach, w dodatku trzeba było uważać by nie wyrąbać się na metalowych mostkach. Wreszcie wspinaczka do granicy i zjazd do Polski. A ostatnich 15 km... Zdjęty asfalt i jazda po frezowanym, to horror, ledwo dowlokłam się na miejsce. Całkowity czas 9 h 44 minuty, o 45 minut gorszy niż dwa lata temu. Limit to 11 h. Zdążyliśmy przybyć tuż przed deszczem. Fajnie też, że kwatera była blisko, starczyło czasu by się wykąpać i przebrać przed zamknięciem zawodów i rozpoczęciem imprezy na koniec.
Za to bufety pierwsza klasa. I wyżerka na koniec. Każdy uczestnik, który pokonał trasę otrzymał też miłe upominki. Bardzo się cieszę, że nie padało.
Więcej zdjęć dodam jak organizator udostępni, na razie mam dwa z zakończenia.
Pierwszy bufet:

Widok z Kwaczańskiej:

Uczestnicy na imprezie w Domu Ludowym. Za nami jest suto zastawiony stół ale nie widać.n

I panie na mecie. Potem dojechały jeszcze dwie:




  • DST 17.70km
  • Czas 00:54
  • VAVG 19.67km/h
  • VMAX 34.00km/h
  • Podjazdy 121m
  • Sprzęt Bastet
  • Aktywność Jazda na rowerze

Spacer

Niedziela, 24 czerwca 2018 · dodano: 24.06.2018 | Komentarze 0

Krótki popołudniowy spacer. Powrót w deszczu.


Kategoria 0-50 km


  • DST 62.60km
  • Czas 03:07
  • VAVG 20.09km/h
  • VMAX 65.00km/h
  • Podjazdy 1255m
  • Sprzęt Rafałowa szosa
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Zamek Kolštejn

Niedziela, 17 czerwca 2018 · dodano: 17.06.2018 | Komentarze 0

Ostatni dzień wyjazdu.
Wczoraj ustalono trasę tak, by dla każdego było coś miłego. Czyli dla mnie zamek dla chłopców podjazd na Červenohorské sedlo.
Rano pakujemy graty, pożegnać kwaterę i jedziemy do Jesenika, gdzie zostaje auto. Następnie podążamy do miejscowości Ostružná, normalnie, główną drogą. W tym miejscu rozdzielamy się, gdyż Rafał uparł się na jazdę szlakiem a ja wiem czym to pachnie i wolę jechać do Brannej tak jak do tej pory. Marcinowi także nie uśmiecha się jazda szosą po kamieniach, toteż idzie w moje ślady. Sprawnie dojeżdżamy na miejsce, Branna jest małą ale bardzo ładną miejscowością, ze średniowiecznym klimatem. 
Niestety sam zamek (XIV w.)... Hmmm... Jest taki jakby mało przyjazny. Dziko tam jakoś tak. Prace renowacyjne trwają i może to wszystko po prostu wymaga czasu by stał się weselszym miejscem? Nie wiem...
W planie było zwiedzanie zamku ale zamiast tego wrócilim na rynek (znacznie milsze miejsce) by zwiedzić pobliską cukiernię (jeszcze milsze miejsce). W międzyczasie przybywa Rafał (kamienie zmusiły go do odwrotu) i wszyscy razem jedziemy przez Nove Losiny, właściwie wspinamy się, bo to solidny podjazd. Wreszcie wjeżdżamy między dwa ramiona gór i zjeżdżamy do początku podjazdu na Červenohorské.
Tak jak wczoraj i dziś szaleją tam motocykliści, trochę mało przyjemnie podjeżdżać wśród ryczących maszyn, wiem, droga jest dla każdego ale te ich popisy i hałas są nieco męczące. 
Podjeżdżałam ile tylko sił, dla siebie, PR wskoczyły, by na końcu wyjazdu usłyszeć, że się leniłam. Doskonale wiem, że jeżdżę mizernie, słabo, wolno, że nie mam ani sił ani techniki, że blado wypadam w stravovych statystykach. Oraz że wszystkiego się boję. Nie trzeba o tym przypominać. Chyba na jakiś czas odechciało mi się roweru. Powrót do auta i do domu. Na plus trzeba dodać, że to pierwszy wyjazd w Jeseniky (z czterech) na którym nie padało. Pod względem pogodowym było super. Foty:
Branna. Ratusz w remoncie:

Branna. Zamek Kolštejn:

Powrót wzdłuż rzeki (chyba Białej Głuchołaskiej):




  • DST 148.50km
  • Czas 08:36
  • VAVG 17.27km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Podjazdy 3569m
  • Sprzęt Rafałowa szosa
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Pradziad i Dlouhé stráně

Sobota, 16 czerwca 2018 · dodano: 17.06.2018 | Komentarze 1

Właściwie nie wiem o czym pisać... Dziś najdłuższa trasa, bogata w podjazdy, w tym dwie gwiazdy czyli Pradziad i Dlouhé stráně.
Startujemy z Vrbna Pod Pradědem, z parkowaniem nie ma problemu, jest spory i darmowy parking. Następnie jedziemy do miejscowości Karlova Studánka (bez zatrzymywania i bez zdjęć) i wreszcie na przełęcz Hvezda, gdzie rozpoczyna się podjazd na Pradziada. Wydaje mi się, że podjeżdżałam najszybciej z dotychczasowych tam pobytów, choć może tylko mi się zdawało. 
Na wierzchołku nerwówka, prędko z powrotem i jedziemy do drugiego podjazdu. Po drodze Rafał i Marcin zafundowali sobie dodatkowy podjazd na kolejną górkę, jednak ja wolę ją objechać. Doskonale wiem, że w moim przypadku sztuczne wydłużanie trasy zwykle kończy się beznadziejnym asfaltem (czy innym kiepskim podłożem) oraz idącą za tym irytacją na niepotrzebne marnowanie sił. Jadę zatem główną drogą, mam mapę, trafię gdzie trzeba. W tych okolicach ruch jest dużo mniejszy niż w Polsce, jedynie stada motocyklistów są ciut... hmm... Stresujące. Dojeżdżam na miejsce, za chwilę zjeżdżają panowie i dalej jedziemy już razem. Niestety obrana przez nas droga kończy się i trzeba parę km pojechać terenem. Jednak kamienie muszą być i basta. 
Na Dlouhé stráně podjeżdżamy częściowo nową drogą (z Vernířovic, o ile dobrze pamiętam), która łączy się z trudniejszym wariantem podjazdu (który swój początek ma w miejscowości Loučná nad Desnou). Ta dojazdówka nie nadaje się na szosę, bardzo złej jakości asfalt, kamienie, ubytki a nawierzchnia taka, że mam wrażenie, iż jadę po tarce.
Dopiero po dotarciu do właściwego podjazdu asfalt jest dobry. Na wierzchołku sporo ludzi, przy zbiorniku trwają prace. Jesteśmy tam tylko chwilę, zaraz zjeżdżamy do chatki na przerwę. Aż tutaj słuchać ryk silników motocyklowych, na Červenohorskym musi być nieciekawie... Wkrótce tam przybywamy, po zjeździe z Dlouhe ląduje się tuż przy początku podjazdu na tę przełęcz. Co tam się wyprawia... Motocykliści jeżdżą w tę i nazad, ciągle mijają nas ci sami. Droga jest szeroka ale i tak jest to mocno stresujące... Na szczęście okupowana jest tylko strona z nowym asfaltem, na zjeździe względny spokój. 
Zjeżdżamy do miejscowości Bělá pod Pradědem a stamtąd... Niespodzianka, czeka kolejny podjazd. Coś nowego, prawda?
Ten jest upierdliwy, ciągnie się i ciągnie, w dodatku zaczyna mi już brakować sił. Wreszcie władowałam się na to całe Videlské sedlo. Teraz już tylko zjazd do auta. 
To był intensywny dzień, chyba pobiłam swój rekord przewyższeń. Większość podjazdów szła jako tako, tylko ten ostatni bardzo kiepsko. Parę zdjęć:
Widok z Pradziada:

Na wierzchołku Pradziada:

Krówki na pastwisku:

Kamienie muszą być:

A tu parę zdjęć z Dlouhé stráně:







  • DST 85.40km
  • Czas 04:30
  • VAVG 18.98km/h
  • VMAX 65.00km/h
  • Podjazdy 1900m
  • Sprzęt Rafałowa szosa
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Uzdrowisko Priessnitza

Piątek, 15 czerwca 2018 · dodano: 17.06.2018 | Komentarze 0

Jeseniky. Fajnie znów je odwiedzić. To bardzo ładne góry, spodobają się i rowerzyście, i piechurowi.
Pierwszego dnia spokojna wycieczka po okolicznych górskich dróżkach. Celem jest Jesenik .Zajrzeliśmy też do uzdrowiska Priessnitz. Warto tam podjechać (a podjazd jest solidny...) bo z tarasu rozciągają się piękne widoki na góry. A główną atrakcją są obrotowe ławeczki.









  • DST 54.67km
  • Teren 45.00km
  • Czas 02:41
  • VAVG 20.37km/h
  • VMAX 34.00km/h
  • Podjazdy 290m
  • Sprzęt Cube
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Jurajskie ścieżki

Poniedziałek, 11 czerwca 2018 · dodano: 13.06.2018 | Komentarze 2

Popołudniowa wycieczka po Sokolich Górach i naszych sprawdzonych ścieżkach.


Kategoria 0-50 km


  • DST 96.10km
  • Teren 50.00km
  • Czas 06:13
  • VAVG 15.46km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Podjazdy 659m
  • Sprzęt Cube
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Szlakiem Majora Hubala

Niedziela, 10 czerwca 2018 · dodano: 13.06.2018 | Komentarze 0