Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Skowronek z miasteczka Jura K-Cz. Mam przejechane 108753.48 kilometrów w tym 28749.04 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.65 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 554358 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Skowronek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Małopolskie

Dystans całkowity:5228.13 km (w terenie 368.00 km; 7.04%)
Czas w ruchu:192:52
Średnia prędkość:20.36 km/h
Maksymalna prędkość:67.00 km/h
Suma podjazdów:39443 m
Suma kalorii:14416 kcal
Liczba aktywności:51
Średnio na aktywność:102.51 km i 5h 50m
Więcej statystyk
  • DST 197.02km
  • Czas 08:17
  • VAVG 23.79km/h
  • VMAX 63.00km/h
  • Podjazdy 2437m
  • Sprzęt Vision
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Rajd Kurierów Tatrzańskich

Sobota, 2 lipca 2016 · dodano: 05.07.2016 | Komentarze 13

Rajd Kurierów... Mateusz Ś. namawiał do udziału w nim od kilku lat lecz ciągle myślałam, że jeszcze nie czas, nie ta forma, nie dam rady, tam sami wymiatacze i tak dalej...
Wreszcie w tym roku wraz z Parkerem i Adiim decydujemy: jedziemy (ku pewnemu niezadowoleniu Rafała lecz trzy do jednego, przegłosowany: jedziemy). Chęć na udział w Rajdzie miał też Tomasz lecz wypadła mu impreza rodzinna.
Kwatery załatwił nam Zbyszek, bagażnik pożyczyła Marta i w piątek wyjeżdżamy z Cze-wy. Po drodze korki, objazdy i znowu korki. W tym tempie dojedziem chyba rano na start... Rafał bliski jest harakiri, reszta siedzi cicho, co by nie oberwać.
Wreszcie jest: Witów i agroturystyka "U Folfasów". Teraz rozumiem dlaczego Zbyszek tak lubi tam wracać, miejsce jest magiczne:)
Kolacja upływa nam w atmosferze przedbitewnej. Wszyscy przeżywamy jutrzejszy start. Zwłaszcza, że Rafał zapowiedział, że już nigdy, przenigdy pod Tatry nie wróci, toteż mamy tylko jedną szansę i jutro musim dać z siebie wszystko. 
Rankiem opuszczamy kwaterę i jedziemy 9 km na miejsce startu. Znajduje się na parkingu naprzeciw Domu Ludowego w Kościelisku. Wszędzie mnóstwo rowerzystów, wypasione szosy, kolorowe stroje. Rety, co my tu robimy... Rozglądam się po rowerzystach hmm... Tamten w czerwonym... chwila... to przecież Zbyszek, z którym jechaliśmy Orbitę dwa lata temu! Jaki świat mały.
Już od rana panuje nieznośny upał, to będzie ciężki dzień...
Wreszcie start. Pod eskortą podążamy przez ulice Zakopanego. Już pierwszy podjazd (na Cyrhlę) rozdziela nas z Parkerem i Adiim. Rafał gna jakby miał silniczek, w końcu obiecał mi dobry czas. Staram się utrzymać za nim, na kole znaczy się. Zjazd do Łysej Polany i skręcamy na Słowację. Zaczyna się podjazd na Zdiarską Przełęcz. Potem zjazd. Pędzimy jak szaleni, czas, czas... Muszę nadmienić, że zostałam pochwalona przez Rafała za dobre zjazdy, a niełatwo u niego o pochwałę techniki jazdy. Za tą zwykle mi się (słusznie) obrywa;))
Kręcimy dziarsko, czasem zerkam na góry lecz z rzadka, bowiem trzeba uważać. Jedziemy w grupce około 10 osób i w tym składzie dojeżdżamy do podjazdu na Szczyrbskie Pleso gdzie panowie cisną a ja podążam dostojnie i z godnością  na pierwszy bufet zlokalizowany około 80 kilometra.  W samą porę gdyż w bidonach dno widać a i w brzuchu równie pusto. 
Woda z izotonikiem, batony zbożowe, proteinowe, magnez, potas, do wyboru, do koloru. Prędko napełniamy brzuchy i bidony i jedziemy dalej. Razem ze Zbyszkiem i Pawłem z Krakowa tworzymy grupkę i dzielnie pokonujemy kolejne etapy drogi. Naturalnie jadą też inni rowerzyści, teraz przyznam, wszystkie etapy Rajdu trochę mi się mylą, co, jak, kto był i jak jechał, lecz jedno rzuciło się w oczy: współpraca. Uczestnicy raczej współpracowali niż rywalizowali.
Do Liptowskiego Mikulasza jedziemy bardzo sprawnie, schody zaczynają się z miastem. Upał coraz bardzie daje się we znaki, wysysa siły. 
Przed Kwaczanami porzuca nas Rafał bo chce zrobić podjazd na Kwaczańską Przełęcz na czas. My zaś (to znaczy Paweł, Zbyszek i ja) jedziemy spokojnie. Chłopaki marzą o studni lub strumyku i oto modły ich zostają wysłuchane, bowiem tuż przed początkiem serpentyn płynie spory strumień. Miło umyć ręce i twarz, ochłodzić się nieco zimną wodą.
No dobrze, trzeba jechać dalej. Powoli wspinamy się na przełęcz, wkrótce zostaję sama bo panowie mają więcej sił. Nawet zeszłam i poprowadziłam jakieś 200 m lecz wsiadam z powrotem, naprawdę łatwiej się tu jedzie niż idzie. Co za wstyd, rok temu wjechałam tu na raz i to dużo szybciej ale wtedy było znacznie chłodniej... Za chwilę zjeżdża do mnie Rafał i pokonuję ten najtrudniejszy odcinek trasy w towarzystwie. Bardzo miło:) Na wierzchołku czeka nagroda: kolejny bufet. Dowiaduję się, że jestem pierwsza wśród pań.
Zostały już tylko Oravice i seria dwunastek przed granicą. Zaczynam wierzyć, że to przejadę.
Droga na Oravice jest w strasznym stanie, mnóstwo dziur, pęknięć i łat. Jakoś władowałam się na górę i po tym zjechałam. Nawet nieźle się zjeżdżało. Jest wprawa bo na wycieczkach turysta nieraz musi jeździć szosą po szutrach, żwirach, piasku i tym podobnych, toteż parę dziur i łat wrażenia na nim wielkiego nie robi.
Wszystko szło dobrze, niestety Rafała zaczynają nękać skurcze. Za Oravicami już wyje z bólu i zatrzymuje się. Wraz z nim zostaje dwóch chłopaków z Katowic. Wszyscy każą mi jechać dalej. Mam tylko jedną szansę. Ruszam sama. Najpierw 12%. O dziwo, idzie gładko. Potem przez wioski wspinam się na granicę. Auta nawet jadą ostrożnie. Na samej granicy doganiam dwóch rowerzystów, jeden w stroju z triatlonowymi napisami, drugi w seledynowej koszulce. Dziś wiem już, że triatlonista to Michał, jeden z organizatorów Rajdu. Najpierw chcą uciekać lecz krzyczę, że chcę koła nie wyścigów. Jadę z nimi lecz kawałek dalej seledynowy zostaje (nie jestem pewna ale to chyba Tygrys). Trudno, nie ma koła... Za chwilę mija mnie Michał dopingując do wysiłku i pędzi do Kir.
Droga z Chochołowa do Kościeliska to koszmar. Beznadziejny asfalt, po którym jedziesz jak po kostce brukowej, cały czas pod górę i najgorsze: samochody. Jest bardzo niebezpiecznie, modlę się żeby tylko nikt we mnie nie wjechał. Gdy suv na zakopiańskich tablicach mija mnie na centymetry zamyślam się dlaczego ludzie tak się zachowują. Za parę minut wyjeżdżam zza zakrętu... No nie, stoi... Podjeżdżam... Potrącił Michała. Na miejscu jest też drugi rowerzysta. Michał na szczęście jest przytomny i stoi o własnych siłach. Kierowca uderzył go lusterkiem. Przyznam, że trochę wyzywam. Policja i pogotowie są już wezwane. Chłopaki każą mi jechać. Teraz myślę, że mogłam zostać, czekać na pogotowie... Lecz chyba nie pomogłabym, nawet apteczki nie miałam. Na szczęście skończyło się na złamanej ręce i stłuczeniach.
Jadę. Za chwilę jedzie policja. Dojeżdżam na metę, organizatorzy wiedzą już o wszystkim.
Wynik cieszy bardzo, 9 godzin 3 minuty daje pierwsze miejsce wśród pań i najlepszy wynik kobiecy w historii rajdu. W żyłach krąży jeszcze adrenalina i endorfiny.
Sporo osób jest już na mecie, między innymi Paweł, za chwilę przybywa Zbyszek, Rafał nie odbiera telefonu ale i on wkrótce przyjechał. Poszliśmy na obiad a za jakiś czas przyjeżdżają Adii i Parker.
Wybiła 19.00 - zaczyna się impreza. Pokaz zdjęć z Rajdu, rozdanie dyplomów i pucharów w kategoriach i super bogaty stół szwedzki (okupowany przez Rafała). Każdy uczestnik, oprócz dyplomu, otrzymał voucher do Term Chochołowskich, kartę rabatową Attiq i bardzo ładną chustę pod kask z logo Rajdu.
Gdy zmierzcha zbieramy się w drogę powrotną do Witowa. Żegnamy organizatorów, dziękując za wszystko i wracamy do kwatery.
Pomijając ten wypadek Rajd był super. Bardzo miła, rodzinna atmosfera i doskonała organizacja. Byliśmy naprawdę pod wrażeniem.
Jedyny minus to konieczność poruszania się ruchliwymi drogami, lecz tam innej możliwości za bardzo nie ma. Właściwie tylko u nas jest niebezpiecznie, mimo wszystko Słowacy są ostrożniejsi, mają też lepsze drogi, zwykle szersze niż u nas. 
Cieszy wynik, cieszy fakt, że cała częstochowska ekipa bezpiecznie dotarła do mety oraz fakt, że daliśmy radę pokonać trasę. Kto wie, może za rok lub dwa znów weźmiemy udział w Rajdzie Kurierów Tatrzańskich.
Zdjęcia z Rajdu i informacje znajdziecie pod tym linkiem:
DOOKOŁA TATR
A tu kilka zdjęć z telefonu Rafała:
Na trasie
Na trasie (z przodu jadą Paweł i Zbyszek) © Skowronek
Jedziem
Jedziem © Skowronek
Na trasie II
Na trasie II © Skowronek
Nagroda :)
Nagroda :) © Skowronek







  • DST 111.65km
  • Teren 20.00km
  • Czas 06:13
  • VAVG 17.96km/h
  • VMAX 67.00km/h
  • Podjazdy 900m
  • Sprzęt Vision
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Ale pech...

Niedziela, 27 września 2015 · dodano: 27.09.2015 | Komentarze 9

Bywają takie dni, kiedy ciągle coś się dzieje...
Wycieczka zapowiadała się fajnie: dolinki, zamek, rekreacyjny przejazd przez Jurę.
Rano jedziemy pociągiem do stacji Zabierzów i podążamy przez Las Zabierzowski. Po drodze mijamy radar "zapałkę". Nasz szlak wiedzie przez Wąwóz Kochanowski, potem przecinamy DK 79 i kierujemy się do Doliny Kobylańskiej. Jedziemy kawałek wgłąb doliny, robimy zdjęcia. Przy skałkach uwijają się wspinacze.
Mijamy radar
Radar "zapałka" © Skowronek
Na szlaku
Na szlaku © Skowronek
W drodze do Kobylan
W drodze do Kobylan (autor: Marek)
Skałki w Dolinie Kobylańskiej
Skałki w Dolinie Kobylańskiej © Skowronek
Skalny Raj
Skalny Raj © Skowronek
Dolina Kobylańska
Dolina Kobylańska © Skowronek
Następnie jedziemy do Doliny Będkowskiej. Na początku asfalt, potem błoto. Dużo błota. Wąskie ścieżki, kamienie i bardzo ślisko. Na efekty nie trzeba długo czekać - wkrótce ląduję w ogromnej kałuży... Ale pech... Ciuchy mokre, rower ubłocony i spadła lampka przednia, którą trzeba łowić. Szczęściem działa.  Mam trochę ciuchów na przebranie, rękawiczki ale w butach bagno i jestem bliska harakiri. Fajtłapa, beznadziejna rowerzystka, czarna rozpacz... Za chwilę nadjeżdża Marcin F. i rzecze, co by nie dramatyzować bo oto i on w błocie wylądował i siniaków nabił. I także w kałuży łowił, tyle, że okulary...
Mam drugą koszulkę i dodatkowe rękawiczki, Rafał pożycza mi swoje ubrania, Tomasz zapasowe skarpetki, każdy oferuje, co ma, chłopaki naprawdę zachowują się super i wkrótce zapominam o tym upadku.
Dolina Będkowska - Sokolica
Dolina Będkowska - Sokolica © Skowronek
W Dolinie Będkowskiej
W Dolinie Będkowskiej © Skowronek
Skalna iglica w Dolinie Będkowskiej
Skalna iglica w Dolinie Będkowskiej © Skowronek
Wodospad Szum w Dolinie Będkowskiej
Wodospad Szum w Dolinie Będkowskiej (autor: Marcin F.)
W Dolinie Będkowskiej (autor: Marek)
W Dolinie Będkowskiej (autor: Marek)
Jakoś się zbieramy i jedziemy dalej. Czerwonym szlakiem rowerowym do Bębła, przecinamy DK94 i w Czajowicach skręcamy na szutrową drogę. I tu znów pech... Marcin P. wpada w uskok i koziołkuje. Rower poleciał do przodu a Marcin upadł całym ciężarem na bark... Nie ma mowy o dalszej jeździe. Tomek dzwoni do żony i organizuje pomoc. Piechotą wracamy do DK94 i na przystanku czekamy na Małgorzatę. Z Zawiercia przyjeżdża naprawdę szybko i zabiera Marcina do Cze-wy, do szpitala. Rower także. Po prześwietleniu okazało się, że to zwichnięcie i uszkodzenie stawu. Mam nadzieję, że Marcin prędko wróci do zdrowia...
Reszta umorusana w błocie i nieco poobijana jedzie dalej. Wracamy na ów pechowy szuter i odnajdujemy brukowaną drogę, wiodącą do Doliny Prądnika. W Dolinie nawet spokojnie, ludzi mało. Mijamy Ojców, potem Pieskową Skałę, gdzie z kolei nas mija para na szosach. Ze trzy razy nam wyprzedzają a my ich. Dziwne to jest: ktoś Cię wyprzedza po to, by za chwilę wlec Ci się przed nosem... Nie mogą widać patrzeć na takich oberwańców... W końcu chłopaki się wkurzyli i pogonili tak, że już nas dojść nie mogli.
Zjazd do Doliny Prądnika (autor: Marek)
Zjazd do Doliny Prądnika (autor: Marek)
W Dolinie Prądnika
W Dolinie Prądnika (autor: Marcin)
W Kosmolowie skręcamy na wąski asfalt prowadzący do miejscowości Troks. Stamtąd do Jaroszowca, gdzie skręcamy na Bydlin. I tu pech odzywa się znowu... Jadąc asfaltem Marka nagle łapie taki skurcz, że stracił panowanie nad rowerem i wywrócił się na podjeździe. Ogromne szczęście, że jechał za nim porządny kierowca. Zatrzymał auto tak, by zasłonić leżącego, włączył awaryjne i wyszedł pomóc.
Marek się jakoś pozbierał i jedziemy dalej. Przez Krzywopłoty i Ryczów dojeżdżamy do Podzamcza. Przerwa na jedzenie i uzupełnienie picia.
W Podzamczu (auotr: Marcin F.)
W Podzamczu (autor: Marcin F.)
W międzyczasie podjeżdża do nas kolega Marka - Arek i rzecze, że potowarzyszy nam do Zawiercia. Postanowilim bowiem pojechać tylko do Zawiercia i wsiąść w pociąg do Cze-wy, co by losu już nie kusić. Tomek prowadzi przez Bzów i Fugasówkę. Niewiele brakowało a i on stałby się ofiarą dzisiejszego pecha - nagle wyrósł przed nim słupek i ledwo wybronił się przez upadkiem. Nie było go widać...
Dalej już bez przygód - spokojnie dojeżdżamy na dworzec, pociąg jest za 20 minut, super. Arek żegna nas i jedzie do Cze-wy, reszta idzie na peron. Tomek odprowadza nas, pilnuje, co byśmy się zapakowali do pociągu, po czym jedzie do domu.
Wysiadamy na dworcu Raków i znów pech... Tym razem Rafał - złapał kapcia. Za blisko domu, co by serwis urządzać, biegnie zatem 3 km prowadząc rower. Jeszcze na myjkę (rowery są tak upaprane, że nie ma rady, musi być myjka) i do domciu.
I tak to było. Okropny pech... Ale są i pozytywne strony, bowiem wszyscy się wspierali i pomagali sobie nawzajem.




  • DST 201.23km
  • Czas 09:45
  • VAVG 20.64km/h
  • VMAX 59.00km/h
  • Podjazdy 2500m
  • Sprzęt Bastet
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dookoła Tatr

Środa, 19 sierpnia 2015 · dodano: 20.08.2015 | Komentarze 7

Cóż napisać... Trasa dookoła Tatr w 1 dzień do poprawki była od dwóch lat.
W tym roku spędzamy w Tatrach urlop, zatem jeden dzień przeznaczony został na tę właśnie poprawkę. W tym roku to już muszę to przejechać jak trzeba. I udało się.
Noclegi mamy na Toporowej Cyrhli i stamtąd właśnie ruszamy na objazd Tatr. Na początek do Łysej Polany. Rzec trzeba, że zjazd do samej Łysej jest okropny - pełno dziur, pęknięć, łat. Na szosie jest to mocno odczuwalne... Okazało się potem, że i na Słowacji w wielu miejscach asfalty wcale nie są lepsze. A ponieważ ręce nieprzyzwyczajone, zatem obrywają i to mocno.
Podjeżdżamy sobie na Żdarską Przełęcz (która z tej strony jest znacznie mniej stroma) a potem kawał zjazdu, o ile dobrze pamiętam aż do samej Tatrzańskiej Łomnicy. Po około 50 km Rafał przyznaje, że jest mu niedobrze i brakuje sił. Niestety nie chce zawrócić. Biorę od niego plecak i jedziemy dalej. I tak oto trasa, która miała być przyjemnością stała się dla niego męczarnią. Ale to później bo na razie jest łatwo, dopiero przed miejscowością Szczyrbskie Jezioro mamy podjazd.
Aż do tego miejsca ruch aut jest duży, potem mamy spokój w zasadzie do samego Mikulasza. Czasem trochę podjazdu, czasem zjazd ale jedziemy w dobrym tempie i tak dojeżdżamy do Liptowskiego Mikulasza.
Trzeba wspomnieć, że przez większość trasy na Słowacji rowerzysta ma do dyspozycji pas awaryjny, niestety w wielu miejscach zawalony żwirem i innymi takimi.
W dodatku wiatr przeszkadza, mocno dziś wieje.
W Mikulaszu zakupy, szybki posiłek (w postaci bananów i batoników) i w drogę. Od tego miejsca mamy więcej pod górę a kulminacją tego jest podjazd na Kwaczańską Przełęcz. Na szosie brakuje przełożeń a w dodatku dwie największe tarcze w kasecie nie chcą wskoczyć i trza cisnąć. A sprawdzałam przed wyjazdem, no jak na złość musiało się teraz schrzanić... Mimo dopingu drwali bardziej pełzniem niż jedziem i podjazd ciągnie się i ciągnie i na domiar złego zaczyna padać... W końcu żeśmy się władowali na samą górę.
Szybki zjazd do Zuberzca, gdzie jakaś pani wrzeszczy (a może śpiewa?) przez megafon, zatem wiejemy stamtąd czym prędzej. Po Kwaczańskiej podjazd na Oravice to sama przyjemność. Jedynie asfalt koszmarny... Zresztą z tej strony podjazd jest krótszy a zjazd aż do Witanowa. Przynajmniej tak mi się zdaje, że krótszy.
A z Witanowa to już nie ma zmiłuj się. Rowerzysta wypompowany a tymczasem przed nim cała seria 12%... I pełznie i pełznie a tu granicy ani widu... Wreszcie widzi przed sobą granicę i upragniony zjazd. Z Chochołowa aż do Kir mamy lekko pod górę ale lekko. Z Kir śmigamy do Zakopca. Aut mnóstwo... Ale większość ostrożna, podobnie na Słowacji. Paru jedynie wymijało na gazetę, zgadnijcie jakie mieli rejestracje? Oczywiście, nasz kochany Śląsk...
Przez Zakopane przebijamy się nawet sprawnie, myślałam, że będzie gorzej. Jeszcze tylko podjazd na Toporową Cyrhlę (co mnie podkusiło, żeby zamówić noclegi w najwyżej położonej dzielnicy Zakopanego...) i jesteśmy. Pod koniec oboje byliśmy bardzo zmęczeni. Tatry objechaliśmy w łącznym czasie niecałych 11 godzin (dokładnie 10 h 50 min.) a czystej jazdy 9h 45 min. Widoki mieliśmy wspaniałe.
Zdjęcia robiłam głównie podczas jazdy zatem są jakie są:
Droga do Łysej Polany
Droga do Łysej Polany © Skowronek
Podjazd na Żdarską Przełęcz
Podjazd na Żdarską Przełęcz © Skowronek
Widoczek z trasy
Widoczek z trasy © Skowronek
Tatry Niżne widziane z trasy
Tatry Niżne widziane z trasy © Skowronek
Na trasie
Na trasie © Skowronek
Pas rowerowy w Liptowskim Mikulaszu
Pas rowerowy w Liptowskim Mikulaszu © Skowronek
Widok na Tatry
Widok na Tatry © Skowronek
Gdzieś na trasie
Gdzieś na trasie © Skowronek
Przed Kwaczanami
Przed Kwaczanami © Skowronek
Gdzieś przed nami jest Kwaczańska Przełęcz
Gdzieś przed nami jest Kwaczańska Przełęcz © Skowronek




  • DST 192.33km
  • Teren 90.00km
  • Czas 10:37
  • VAVG 18.12km/h
  • VMAX 53.20km/h
  • Podjazdy 2100m
  • Sprzęt Vision
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Rowerowy Szlak Orlich Gniazd

Sobota, 4 lipca 2015 · dodano: 05.07.2015 | Komentarze 16

Mam problem z dodaniem zdjęć. Będą później. Tu jest link do zdjęć:
Rowerowy Szlak Orlich Gniazd

Prolog

Rok 2010
Kupuję Visiona - pierwszy porządny rower. Jeden z pracowników sklepu opowiada, że warto sobie Szlak Orlich Gniazd przejechać, że oni z kolegą jeżdżą z Krakowa i jest super. W jedne dzień? W jeden. Niemożliwe. Przejechanie tego szlaku w jeden dzień jest dla mnie niemożliwe i kropka.

Przejdźmy do czasów obecnych

Rok 2015
Jednak warto spróbować.
Pozwolę sobie na dokładniejszy opis trasy, może przyda się on innym turystom, planującym przebyć Rowerowy Szlak Orlich Gniazd.
To zdecydowanie nie był dobry tydzień... Od piątku do niedzieli przeziębienie. We wtorek zatrucie i ból brzucha i problemy do końca tygodnia. Do tego upały... Ale nie mogę teraz rezygnować, w końcu od dawna planowano tą "wycieczkę". Jeśli się teraz wycofam to potem nieprędko będzie okazja powtórzyć...
W sobotę rano wstaję z bólem żołądka. Garść leków i jedziemy na stację. Czekają już Adrian, Robert, Marcin. W pociągu Kulisty z kolegami lecz oni wracają szosowo. W Zawierciu dosiada Tomek.
Wysiadamy na stacji Kraków Mydlniki i jedziemy (klucząc) do początku szlaku. I w tym miejscu od razu trzeba napisać, że znakarze krakowscy sprawę mają w d... Szlak jest oznakowany "na odwal się". Byle jak, często na dziurach w słupach, tak, że ledwo widać. Bardzo trudno odnaleźć znaki. Trzeba po prostu wiedzieć gdzie jechać. Mamy dobrze bo Tomek zna szlak na pamięć i prowadzi ale jak ktoś przybędzie sam to niestety - musi zaopatrzyć się w gps i dokładne, aktualne mapy.
Pierwszy podjazd w wąwozie wreszcie pokonany w siodle (oczywiście w połowie boczną ścieżką). Potem ból odzywa się ze zdwojoną siłą i trzyma do końca. We znaki daje się zwłaszcza w terenie, pod wpływem wstrząsów. Do tego czasem bieganie po krzakach, stąd nazwa tej dyscypliny: biegunka. Do tego okropny upał. Chwilami mam dość...
Między Krakowem a Krzeszowicami mamy odcinki polne oraz wygodne, leśne dukty. Często biegnące pośród pięknego, bukowego lasu.
Z Krzeszowic podjeżdżamy asfaltem Doliną Eliaszówki, gdzie panuje miły chłód. Potem męczący podjazd do Paczółtowic i zjazd do Racławic. Za kościołem skręt w lewo i szlak wspina się na strome wzgórze. Potem wciąż asfaltem jedziemy do Zawady i tam szlak skręca w lewo w teren. Prowadzi szutrami góra-dół-góra-dół. Po drodze ładne widoki.
Wreszcie dojeżdżamy do Olkusza. Tutaj trzeba uważać by się nie zgubić bo oznakowanie wciąż kiepskie. Wreszcie skręt w lewo, w teren i jesteśmy w Rabsztynie. Od tego momentu zaczną się uciążliwe, piaszczyste odcinki.
Przed Jaroszowcem wpych po piachu a następnie zsunięcie się po tymże piachu wprost do sklepu. Luksusowego, bowiem są wygodne krzesła i stoliczki dla klientów. Dłuższa przerwa i znowu w teren. W Golczowicach szlak wychodzi na asfalt. Jedziemy nim do Cieślina a za tą miejscowością szlak skręca w lewo, w las. Szczęściem tutaj oznakowanie jest ciut lepsze, widać pracuje tu inny znakarz.

W Bydlinie szlak mija zamek, potem biegnie kawałek drogą, następnie w prawo i szutrem pod górę, do asfaltu i w prawo, kawałeczek i w lewo, w teren. Podjazd trawiastym singlem (już tu byliśmy i obawiałam się tego odcinka ale poszło gładko) a potem wygodnymi ścieżkami do stóp Skały Biśnik. Jest tu jaskinia, można też wejść na wierzchołek. Szlak biegnie Doliną Wodącej i wychodzi w Smoleniu. Mija zamek i skręca w stronę Złożeńca, gdzie zaliczyć trzeba mozolny podjazd. Dalej asfaltem jedziemy do Ryczowa, potem trochę w terenie do Podzamcza.
Z Podzamcza kiedyś był szuter ale teraz jest asfalt do Bzowa, skąd wygodny dukt prowadzi do Karlina. Potem  Żerkowice, Skarżyce i Morsko. Tutaj piaszczysty odcinek. W ogóle nie jeżdżę dobrze po piachu. Nie umiem, nie lubię i już.

Dalej szlak biegnie do Podlesic, mija Górę Zborów by doprowadzić do Zdowa. Wreszcie Bobolice i Mirów. Niegdyś szlak biegł do Niegowy lecz od zeszłego roku przebieg jest zmieniony i prowadzi wyasfaltowanym Mirowskim Gościńcem prosto do Żarek. Mija sanktuarium Leśniów i w Przewodziszowicach skręca w lewo. Niegdyś był to bardzo piaszczysty odcinek lecz od dwóch lat mamy w tym miejscu nitkę asfaltu. Wreszcie dojeżdżamy do Ostrężnika.

 Przerwa na jedzenie i nieprzyjemny, piaszczysty odcinek do Suliszowic. Następnie asfaltem przez Zrębice. W Zrębicach szlak skręca między domami w lewo i przyjemnym, leśnym duktem wiedzie do miejscowości Przymiłowice-Kotysów. Potem znowu piachy i dojazd do Olsztyna. Z Olsztyna, przez Kusięta szlak biegnie asfaltem. Na wysokości rezerwatu Zielona Góra szlak skręca w prawo. Mija rezerwat bokiem i leśnym duktem prowadzi do drogi, którą przecinamy. Następnie znów lasem i skręt w lewo na asfalt. Wyjeżdżamy w dzielnicy Mirów. Jeszcze tylko pokonać trzy górki na ulicy Mirowskiej (niewysokie ale po męczącym dniu przykre) i jesteśmy na Starym Rynku. Koniec, dojechaliśmy. Dziękuję wszystkim za wparcie i dobre słowo.

I podsumowanie. Jednak się da w jeden dzień. Było ciężko. Bardzo ciężko. Chwilami jechałam automatycznie, gapiąc się tępo na koło poprzednika. Bolało. Ale dojechałam. Odznaka się należy.
Dla zainteresowanych: całkowity czas jazdy 13h20min. Czystej jazdy w siodle 10h19min.
Ale jeśli ktoś chce Jurę bliżej poznać powinien na Szlak Orlich Gniazd przybyć na dwa a nawet trzy dni. Albo lepiej na tydzień. Czasem z niego zjechać by zobaczyć coś więcej: Dolinę Brzoskwinki, Zamek Tenczyn w Rudnie, Klasztor w Czernej, Zamki: Rabsztyn, Bydlin, Smoleń. Zajrzeć do jaskiń i wdrapać się na skałki. Zajrzeć w okno Okiennika Wielkiego i spojrzeć na wyżynny krajobraz z wierzchołka Góry Zborów. Potrzeba więcej czasu by w pełni poczuć jurajski klimat.


 




  • DST 191.92km
  • Czas 08:34
  • VAVG 22.40km/h
  • VMAX 59.10km/h
  • Sprzęt Rafałowa szosa
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Książ Wielki

Czwartek, 4 czerwca 2015 · dodano: 05.06.2015 | Komentarze 2

Dziś gnamy na Wyżynę Miechowską. Startujemy z Zawiercia. Prowadzi Tomek.
Podążamy przeważnie mało uczęszczanymi asfaltami, które są tam doskonałej jakości. Naturalnie odwiedzamy rozmaite ciekawe miejsca. Pierwszym jest Zamek Na Mirowie w Książu Wielkim (naturalnie do odznaki). Zamek wzniesiono w XVI wieku z inicjatywy Myszkowskich. Wcześniej mieszkali na zamku Mirów (tak, tym na Jurze) i dlatego nową siedzibę też nazwali Zamkiem Na Mirowie. Od początku pełnił funkcje reprezentacyjne a nie obronne. Zamieszkany do 1945 roku, w 1949 roku umieszczono w nim szkołę i tę funkcję pełni do dziś. Do zamku z dwóch stron przylegają pawilony - kaplica (po renowacji) i biblioteka (w ruinie). Otoczony jest rozległym parkiem.
Książ Wielki
Książ Wielki © Skowronek
Zamek Na Mirowie
Zamek Na Mirowie © Skowronek
Książ Wielki - kaplica
Książ Wielki - kaplica © Skowronek
Wnętrze kaplicy
Wnętrze kaplicy © Skowronek
Książ Wielki - park
Książ Wielki - park © Skowronek
Książ Wielki - biblioteka
Książ Wielki - biblioteka © Skowronek
W drodze do Nagłowic
W drodze do Nagłowic © Skowronek
Następnym miejscem jest Krzelów, gdzie niegdyś, pośród rozlewisk wznosił się zamek wojewody sandomierskiego. Zamieszkany do XVIII wieku. Na wyspie w miejscu gdzie rośnie drzewo (obecnie otoczone stawami) był zamek. Zachowały się mury przyziemia, niestety nie sposób się doń dostać. Mimo to miejsce ma swój klimat.
Krzelów - tam był zamek
Krzelów - tam był zamek © Skowronek
Jadąc dalej trafiamy do zespołu pałacowo - parkowego w Rożnicy. Park jest odnowiony i zadbany lecz XIX-wieczny pałac popadł w ruinę. Ogrodzoną i niedostępną.
Rożnica - zabudowania dworskie
Rożnica - zabudowania dworskie © Skowronek
Rożnica - ruiny pałacu
Rożnica - ruiny pałacu © Skowronek
I kolejny punkt programu - dwór Mikołaja Reja w Nagłowicach. Jest to niezupełnie jego dwór, bo pochodzi z końca XVIII wieku ale Rej większość życia spędził w Nagłowicach właśnie. Za to sędziwe dęby w parku otaczającym dwór pochodzą z jego czasów i podobno  sam je sadził.
Dwór mieści skromną ekspozycję, są kopie dzieł Reja i opis cmentarzyska kultury łużyckiej.
Nagłowice - dór Mikołaja Reja
Nagłowice - dwór Mikołaja Reja © Skowronek
Muzeum Mikołaja Reja
Muzeum Mikołaja Reja © Skowronek
Muzeum Mikołaja Reja II
Muzeum Mikołaja Reja II © Skowronek
Malowniczy staw
Malowniczy staw © Skowronek
Przerwa przy stawach
Przerwa przy stawach © Skowronek
To tyle zwiedzania. Nie wymienię wszystkich miejscowości bo po prostu nie pamiętam. Na Wyżynie Miechowskiej byłam po raz pierwszy. Za to ciekawscy mogą sobie prześledzić trasę na na blogach uczestników, ne pewno dodadzą ślad GPS.
Wyżyna Miechowska jawi się jako śliczna kraina. Pełna malowniczych wzgórz, pachnąca ziołami i kwiatami (no dobrze, chwilami obornikiem), zielona, zdobna szachownicą pól. Widzieliśmy jastrzębie a nawet puszczyka!  Warto ją odwiedzić, zwłaszcza, że wcale nie jest daleko.
Zrobiliśmy dziś kawał drogi, byliśmy aż w Białowieży, zahaczając też o Sosnowiec...
Kawał drogi dziś zrobilim
Kawał drogi dziś zrobilim © Skowronek
Daleko zajechalim
Daleko zajechalim © Skowronek




  • DST 261.27km
  • Czas 11:39
  • VAVG 22.43km/h
  • VMAX 54.50km/h
  • Podjazdy 2000m
  • Sprzęt Rafałowa szosa
  • Aktywność Jazda na rowerze

Po życiówkę do Krakowa

Niedziela, 31 maja 2015 · dodano: 01.06.2015 | Komentarze 16

Taka tam jazda dla cyferek. Rankiem (ale nie za wcześnie) ruszamy w trasę z Mateuszem i Marcinem. Przez Poraj, Żarki Letnisko, Myszków do Blanowic. Tutaj odłącza się Marcin i wraca do Cze-wy a jego miejsce zajmuje Tomek. Jedziemy sobie mniej uczęszczanymi drogami przez Kromołów i Bzów do Podzamcza. Teraz standardową trasą do Kluczy, gdzie skręcamy na Jaroszowiec. A następnie przez Pazurek, Troks i polnym asfaltem do Kosmolowa. Wariant ten bogatszy jest w góreczki ale w końcu mieszkamy na Jurze a na Jurze góreczki być muszą i kropka.
Z Kosmolowa prosta już droga do Doliny Prądnika. W Pieskowej Skale nareszcie wzięli się za renowację zamku. Wymagał tego od dawna.
W tym miejscu Siwuch rzecze "Bywajcie" i wraca do Zawiercia. Dziś gonią go obowiązki. Reszta pośród pieszych, rowerzystów, samochodów i bryczek podąża przez resztę doliny. Dziś i tak jest spokojnie.
Jeszcze tylko powiatówką przez Zielonki (od aut aż gęsto) i jesteśmy w Krakowie. Foto pod tabliczką, więcej nam nie potrzeba. Dojechaliśmy bowiem i o to chodziło. Czas wracać. Wybieramy tą samą drogę. Liczyliśmy jeszcze na obiad ale wszelakie karczmy zamknięte z powodu komunii. Ograniczyć się zatem musim do owoców i słodyczy, regularnie uzupełnianych po drodze. I znów Doliną Prądnika, gdzie jadąc podziwiać można skalne ściany, zamki, Bramę Krakowską, źródełko i mnóstwo zieleni. I ponownie nasz ulubiony, polny asfalcik do Troksa a potem leśną drogą do Jaroszowca. Jeszcze tylko podjazd na Świniuszkę i jesteśmy w Ogrodzieńcu. Zawiercie mijamy górą, nie chcemy jechać przez centrum. Następnie Myszków, za nim Żarki Letnisko i Poraj. A z Poraja to już blisko do domu. O 21.00 jesteśmy z powrotem pod Jagiellończykami.
Podziękowania dla Rafała, pełniącego rolę ciągnika oraz dla Marcina i Tomka, którzy znaleźli trochę czasu by nam towarzyszyć. Wyrazy uznania dla Mateusza, który całą trasę pokonał na ostrym kole.
Tym sposobem poprawiłam dystans życiowy a także wynik miesięczny do ponad 1600km. Niby nic, nawet odznaki za to nie dają, ale cieszy, po prostu cieszy:)
Przy zbiorniku w Poraju
Przy zbiorniku w Poraju © Skowronek
Przed Kluczami
Przed Kluczami © Skowronek
Dróżka z Troksa do Kosmolowa
Dróżka z Troksa do Kosmolowa © Skowronek
Troksowa rózk
Troksowa dróżka © Skowronek
W Dolinie Prądnika
W Dolinie Prądnika © Skowronek
Pieskow Skała
Pieskowa Skała © Skowronek
I dojechaliśmy
I dojechaliśmy © Skowronek
Dojechaliśmy. Teraz tylko wrócić
Jesteśmy na miejscu. Teraz tylko wrócić © Skowronek
W Kosmolowie
W Kosmolowie © Skowronek
Przerwa przed Ogordzieńcem
Przerwa przed Ogrodzieńcem © Skowronek




  • DST 143.45km
  • Teren 45.00km
  • Czas 07:22
  • VAVG 19.47km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Podjazdy 1100m
  • Sprzęt Vision
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Puszcza Dulowska, Diabla Góra i inne takie

Niedziela, 26 kwietnia 2015 · dodano: 27.04.2015 | Komentarze 1

Kolejna wycieczka z cyklu: "Warianty rozliczne powrotu z Krakowa do Częstochowy".
Bladym świtem ładujem się do pociągu relacji Częstochowa - Kraków i po trzech godzinkach jesteśmy na stacji Kraków Mydlniki. Z jednym małym epizodem - otóż pociąg dojeżdża do Katowic, po czym maszynista przechodzi do ostatniego wagonu, który staje się wówczas lokomotywą. A jeśli w owym wagonie stoi kilkanaście rowerów (nie jesteśmy jedyni) to jak ma przeleźć? Tak więc w Katowicach musim się przeładować i zająć dotychczasową lokomotywę.
Ze stacji jedziem Rowerowym Szlakiem Orlich Gniazd wzdłuż zbiorników retencyjnych (ogrodzone) i dojeżdżamy do wąwozu, dość trudnego jak dla mnie. Szczęściem Siwuch i tu zna ścieżkę obok:)
Potem podążamy prześlicznymi lasami, czasem pędzimy polami (kurząc przy tym, że hej!), po malowniczych pagórkach. Chwilami widać Beskidy, w oddali majaczy Babia Góra.
Widok na Las Wolski z czerwonego szlaku
Widok na Las Wolski z czerwonego szlaku © Skowronek
Ekipa w komplecie (pomiędzy nami powinna być Babia Góra ale nie widać) (autor: Marcin)
Ekipa w komplecie (pomiędzy nami powinna być Babia Góra ale nie widać) (autor: Marcin)
Rafał na szlaku
Rafał na szlaku (autor: Robert)
I jeszcze ja:) (autor: Robert)
I jeszcze ja:) (autor: Robert)
Końcówka podjazdu (autor: Robert)
Końcówka podjazdu (autor: Robert)
Na czerwonym szlaku rowerowym w okolicy Brzoskwini
Na czerwonym szlaku rowerowym w okolicy Brzoskwini © Skowronek
W Rudnie porzucamy Szlak Orlich Gniazd i jedziemy rowerowymi szlakami Puszczy Dulowskiej. Są to wygodne drogi szutrowe. Sporo biegaczy i rowerzystów. I tak dojeżdżamy w okolice Trzebini. W Młoszowej odwiedzamy prześliczny zespół pałacowo - parkowy. Na tablicy Sikor przeczytał, iż na początku XIX wieku właściciel tych dóbr "Juliusz Ozdoba Florkiewicz postanowił przebudować klasycystyczny dwór w Młoszowej i nadać mu bardziej „starożytny" charakter. Jego zamierzeniem było nie tylko upiększenie rezydencji, ale też ubarwienie jej wizerunku i przekonanie współczesnych, że w tym miejscu już w początkach XVII wieku istniał zamek, zniszczony w czasie wojny północnej przez Szwedów, który teraz jest przez niego zaledwie „odbudowywany". Rzekoma odbudowa miała być przeprowadzona na podstawie fikcyjnego inwentarza z 1705 r." Może i nieautentyczny ale zameczek jest cudny i naprawdę warto go odwiedzić.
Młoszowa - zespół pałacowo-parkowy
Młoszowa - zespół pałacowo-parkowy © Skowronek
Młoszowa - jeden z pałacowych lwów
Młoszowa - jeden z pałacowych lwów © Skowronek
Młoszowa - brama wjazdowa
Młoszowa - brama wjazdowa © Skowronek
Młoszowa - jedna z wież
Młoszowa - jedna z wież © Skowronek
Kolejną atrakcją jest Diabla Góra (jadąc doń mijamy elektrownię w Trzebini). Góra ma strome stoki i kryje jaskinię, dość niebezpieczną, weszłam ale korytarz jest bardzo niski i potrzeba innego sprzętu na taką eksplorację. Poza tym są tam skałki i 250-letni bukowy las. Na zdjęciach w przewodniku była też figura smoka ale nie znalazłam:(
Na szlaku
Na szlaku © Skowronek
Jaskinia w Diablej Górze
Jaskinia w Diablej Górze © Skowronek
Wierzchołek Diablej Góry
Wierzchołek Diablej Góry © Skowronek
Następnie jedziemy na punkt widokowy. A widać zeń wyrobisko kopalni piasku "Szczakowa". Niegdyś widać było ogrom piachów, dziś jest już niemal całkowicie zrekultywowane. Ale i tak miło popatrzeć.
Droga do punktu widokowego (autor: Marcin)
Droga do punktu widokowego (autor: Marcin)
Punkt widokowy na wyrobisko
Punkt widokowy na wyrobisko © Skowronek
Wyrobisko kopalni piasku Szczakowa
Wyrobisko kopalni piasku Szczakowa © Skowronek
W Laskach zaglądamy do stajni, mieszka tam wielbłąd oraz konie, które nauczone są, że dostają smakołyki od turystów.
Potem jedziemy przez Błędowskie Lasy.
Wielbłąd ze stajni w Laskach
Wielbłąd ze stajni w Laskach (autor: Robert)
Biała Przemsza
Biała Przemsza © Skowronek
Czas już kierować się do domu. Jedziemy przez Niegowonice i Łazy do Zawiercia. Na rynku w Łazach obejrzeć można fotografie z początku XX wieku.
Odwiedzamy jeszcze Miejsce Pamięci - mogiłę powstańców z 1863 roku.
Rynek w Łazach
Rynek w Łazach © Skowronek
Miejsce Pamięci - mogiła powstańców z 1863 r
Miejsce Pamięci - mogiła powstańców z 1863 r © Skowronek
W Zawierciu zaczyna padać, toteż urządzamy przerwę na posiłek. Dojeżdżają do nas jeszcze Aga z Przemkiem. Gdy przestaje padać jedziemy, jednak brak błotników sprawia, że i tak rychło jesteśmy schlapani a buty mokre. W Myszkowie Przemo i Aga jadą do przemkowych rodziców, my zaś ciśniemy do cze-wy. Znowu pada ale, że i tak jesteśmy mokrzy to jedziemy. Za Żarkami Lestnisko Robert złapał kapcia i tym sposobem był deszczowy serwis.
Deszczowy serwis
Deszczowy serwis © Skowronek
W Poraju wychodzi słońce i wysusza nieco ubrania, przyjemnie wygrzewać się w jego promieniach. Przez Jastrząb jedziemy do Korwinowa, gdzie żegna nas Siwuch (za chwilę ma pociąg). Reszta ekipy wraca do Cze-wy. Przemoczeni i umorusani ale zadowoleni. Mam nadzieję, że się nikt po tej wycieczce nie przeziębi. Tak oto mamy kolejny wariant powrotu z Krakowa, całkiem ciekawy. Do tego mam 1000 km w kwietniu:) Dziękuję wszystkim i do następnej wycieczki:)






  • DST 43.12km
  • Czas 02:57
  • VAVG 14.62km/h
  • VMAX 38.90km/h
  • Sprzęt Vision
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rowerem po Krakowie

Wtorek, 21 października 2014 · dodano: 22.10.2014 | Komentarze 6

Jak wygląda jazda po mieście, każdy widzi. Ani to miłe ani relaksujące. No, może o świcie w niedziele i święta. Lecz jeśli w danym mieście mamy 10 obiektów obowiązkowych do odznaki kolarskiej oraz daje ono możliwość szybkiej ewakuacji, w przypadku, gdy felga pęknie do reszty - wówczas warto rozważyć pewne odstępstwo od przyjętych zasad. Bo zasady mówią: na urlopie od większych miast trzymamy się z daleka.
Kraków znamy, to znaczy znamy takie ulice, gdzie rowerzysta w miarę spokojnie pomyka i nikt go nie wnerwia. Zresztą, lud tutaj nawykły do rowerzystów bo występują oni nader licznie. A w dodatku piracą na całego i nikt nawet nie zatrąbi.
W skrócie: auto zostawiamy pod Galerią Bronowice i jedziemy do Lasu Wolskiego. Na początek podjazd na Kopiec Piłsudskiego (który wielu z Was już zna bo byliśmy tam niedawno liczną grupą). O tej porze nie ma nikogo i można podjechać na wierzchołek. Potem podążamy do klasztoru kamedułów (kobietom wolno wejść tylko 12 razy w roku, choć rzec muszę, że przybyłam tu kiedyś w jeden z owych dni a i tak zamknięte było. Podobno najlepiej przyjechać tu w Zielone Świątki). Rafał mógłby zwiedzić ale nie chce, więc tylko zdjęcia przed bramą.
Widok z Kopca Piłsudskiego
Widok z Kopca Piłsudskiego © Skowronek
W Lesie Wolskim
W Lesie Wolskim © Skowronek
Podjazd do Eremu Srebrnej Góry
Podjazd do Eremu Srebrnej Góry © Skowronek
To chyba Św Romuald z uczniami (malowidło w przedsionku)
To chyba Św Romuald z uczniami (malowidło w przedsionku) © Skowronek
W tle kościół Wniebowzięcia NMP
W tle kościół Wniebowzięcia NMP © Skowronek
Z Bielan łatwo dojechać do Tyńca - jest wygodna droga rowerowa. W tynieckim klasztorze atmosfera panuje dość miła i sympatyczna. Rowerzyści nie wadzą nikomu. Tymczasem na niebie zbierają się ciemne chmury, szczęśliwie omijają Kraków i przez cały dzień cieszymy się słońcem.
Wisła widziana z tynieckich murów
Wisła widziana z tynieckich murów © Skowronek
Tyniec
Tyniec © Skowronek
Z Tyńca jedziemy Wiślaną Trasą Rowerową do centrum. Fajna to ścieżka. W centrum już tak fajnie nie jest, wszędzie tłumy, ścieżek niewiele ale, tak jak pisałam wcześniej, rowerzystów jest tylu i tak się przeciskają, że nikt nie zwraca uwagi na dwoje dodatkowych.
Na Wawel rowerzystom wstęp wzbroniony. Rower, nawet prowadzony, nie ma prawa przekroczyć tych świętych progów. Za to w Collegium Maius, w Muzeum Narodowym (gdzie pani sama rowerkuje turystycznie i pogadałyśmy sobie fajnie), u augustianów rowerzyści mile widziani.
Spokojnie objeżdżamy wszystkie obiekty obowiązkowe, w księgarni PWN kupuję rozmaite mapy (bo duży tu wybór, będą na następny sezon), jemy obiad i wracamy do auta. Spakować rowery i do domu. I tak minął krótki, październikowy urlop.
Wawel, jak widać
Wawel, jak widać © Skowronek
Kościół św. Katarzyny przy klasztorze augustianów
Kościół św. Katarzyny przy klasztorze augustianów © Skowronek
Sukiennice
Sukiennice © Skowronek





  • DST 72.40km
  • Czas 04:41
  • VAVG 15.46km/h
  • VMAX 58.60km/h
  • Sprzęt Vision
  • Aktywność Jazda na rowerze

Okolice Bochni

Poniedziałek, 20 października 2014 · dodano: 22.10.2014 | Komentarze 7

Od rana pada. Gdy deszcz przechodzi w mżawkę wyjeżdżamy. Podążamy na wiśnicki zamek. Wprawdzie byłam tu dawno temu i to nawet rowerem, lecz nie mam potwierdzenia. Wówczas nie zbierałam odznak.
Do zamku wiedzie wygodny podjazd, nastawienie do turystów-rowerzystów pozytywne. Bo liczne są miejsca, gdzie roweru nie wolno nawet wprowadzić, jak Niepołomice czy Wawel.
Zwiedzanie odbywa się z przewodnikiem ale na zebranie grupy nie trzeba długo czekać. Turyści licznie tu przybywają.
Pierwszy zamek w tym miejscu wzniósł ród Kmitów w XIV wieku. W XVI wieku dobudowano wieże. Zaś obecny swój kształt zawdzięcza Stanisławowi Lubomirskiemu, który w XVII wieku uczynił zeń potężną twierdzę - "bastionowy zamek magnacki". W tych czasach załoga zamku wiśnickiego była ogromna. Stacjonowało tu 200 konnych dragonów, 400 węgierskich piechurów, rozstawionych było 80 armat. Zgromadzone zapasy wystarczały na 3 lata oblężenia. To wszystko oraz potężne fortyfikacje pozwalały odeprzeć praktycznie każdy atak. Mimo to podczas potopu szwedzkiego zamek został poddany bez jednego wystrzału. A Szwedzi zniszczyli wiśnicką rezydencję.
Potem został jako tako odbudowany ale po pożarze w XIX wieku popadł w ruinę. W XX wieku zrekonstruowany, obecnie należy do Muzeum Ziemi Wiśnickiej a jego wnętrzom powoli przywracana jest dawna świetność.
Widok na zamek Nowy Wiśnicz
Widok na zamek Nowy Wiśnicz © Skowronek
Zamek w Nowym Wiśniczu
Zamek w Nowym Wiśniczu © Skowronek
Następne, warte odwiedzenia miejsce to Rezerwat Kamień Grzyb, ukryty w lasach porastających wzgórze Bukowiec. Skalny grzyb ma 7 m wysokości, obwód czapy wynosi 27 m, a trzon ma 17 m obwodu. Miejsce to jest bardzo ładne i na pewno warto tu zajrzeć
Rezerwat Kamień Grzyb
Rezerwat Kamień Grzyb © Skowronek
Kamień - Grzyb
Kamień - Grzyb © Skowronek
Niedaleko jest też drugi skalny rezerwat - Kamienie Brodzińskiego. Dziś go nie odwiedzimy, gdyż pada i już tam byliśmy ale gdybyście przypadkiem zabłądzili w te okolice - odwiedźcie go koniecznie. Tamtejsze skały są dużo potężniejsze.
Z rezerwatu jedziemy do Lipnicy Murowanej. Słynnej z wielkanocnych palm, osoby św. Szymona z Lipnicy, św. Urszuli Ledóchowskiej i błogosławionej jej siostry Marii. Ziemia nieurodzajna ale w świętych bogata. Może to bliskość kościółka św. Leonarda? Ten cud architektury pochodzi z XV wieku i dawniej stał pośród pól a tutejsze dzieciaki często doń zaglądały. Kościółek przetrwał do naszych czasów w praktycznie nie zmienionym stanie, jest na liście UNESCO. Wnętrze ma prześliczne, warto go odwiedzić. Wprawdzie dziś oglądamy kopie ale i tak warto. Oryginały skradziono w 1992 roku ale jakimś cudem udało się je odzyskać. Odtąd chronione są w muzeum w Tarnowie a w kościółku umieszczono kopie. Co ciekawe, słup podtrzymujący ołtarz ma pochodzić z pradawnej świątyni, kiedy to w tym miejscu czczono Światowida.
Dobudowane w XVII wieku podcienia znakomicie nadają się dla zmokniętych rowerzystów, choć ówcześni budowniczowie o takiej dziwnej funkcji pewno nie pomyśleli. A czemu służyły te podcienia? Chroniły ściany przed wilgocią a także przechowywano pod nimi trumny i inne akcesoria. Fachowo nazywają się soboty.
Najbardziej zagraża kościółkowi woda. Tuż za nim płynie potoczek, wygląda niepozornie ale jest bardzo groźny i szaleje podczas powodzi. Obecnie trwa zbiórka funduszy na zakup specjalnych zapór.
Kościół św. Leonarda w Lipnicy Murowanej
Kościół św. Leonarda w Lipnicy Murowanej © Skowronek
Z Władysławem Łokietkiem
Z Władysławem Łokietkiem © Skowronek
A lipnickie palmy dane nam było kiedyś podziwiać, gdyż częstochowski PTTK co roku organizuje wycieczkę "Niedziela Palmowa w Lipnicy Murowanej". Jest tu wtedy świetny jarmark, można spróbować swych sił w dawnym rzemiośle, są występny zespołów ludowych, uroczysta msza i konkurs palm, rzecz jasna. Można odwiedzić dwór Ledóchowskich a także relikwie św. Szymona z Lipnicy.
Gdy deszcz przechodzi w mżawkę wracamy do Leksandrowy (gdzie mamy kwaterę). Tymczasem chmury stopniowo przechodzą, deszcz ustaje aż w końcu wygląda słońce. Zmieniwszy ciuchy na suche postanawiamy jechać raz jeszcze. Przypominam, że cały czas jeździmy "pod strachem" czy felga rozleci się do reszty czy też może jeszcze wytrzyma. Jeśli się rozleci to jedno zasuwa po auto a drugie czeka dłuższy spacer.
Takimi różnymi, wąskimi dróżkami pośród góreczek wspinamy się do miejscowości Wieruszyce. Znajduje się tu szlachecki dwór obronny, należący do kategorii ZAMEK. Czytaj: zaliczany jest do odznaki. Zbudowany w XV wieku, zamieszkany do wieku XIX. Obecnie stanowi własność prywatną i wstęp wzbroniony. Zdjęcie wykonano przez płot.
Zamek w Wieruszowicach
Zamek w Wieruszycach © Skowronek
Z tego miejsca postanawiamy udać się do Bochni. Niedawno był tam Tomek na weekendowej wyprawie. I dobrze, bo dzięki jego informacjom trafiliśmy do informacji turystycznej:)
Bochnia słynie z kopalni soli. I to starszej od tej w Wieliczce i na pewno jej nie ustępuje urodą. Profesjonalny zakład wydobywczy powstał w 1248 roku. W 2013 wpisana na listę UNESCO. Podjechaliśmy do szybu CAMPI (który nieprzerwanie pracuje od 1556 roku) i owszem, można zwiedzić i nawet rowerzyści mile są widziani tylko... Tutejsza obsługa turystów jest aż za dobra bo zwiedzanie kopalni trwa ponad 3 godziny. To jest dopiero coś! Niestety jest już 15.30, nie mamy tyle czasu, szkoda... Ale częstochowski PTTK i tu wycieczki organizuje, przyjedziemy w ferie.
Są podziemne, rzeźbione sale, wspaniałe kaplice, podziemne łodzie pływające po solankowym jeziorku, jest podziemna kolejka...
W ogóle przyznać się Wam muszę, że jestem wielką fanką solanek, ze względu na ich fantastyczne właściwości lecznicze. Inhalacje solankowe są doskonałe na zatoki, alergie i nawracające infekcje górnych dróg oddechowych. Rozcieńczona solanka do płukania jamy ustnej goi afty, ranki, łagodzi zapalenie dziąseł. Kąpiele solankowe regenerują skórę i łagodzą ból stawów. Działają przeciwreumatycznie. W problemach skórnych solanki działają świetnie, pomagają we wszelkich trądzikach, łuszczycach, alergiach i innych takich. Dobre są także w stanach niedokrwiennych kończyn, gdy często marzną dłonie i stopy.
Jednym słowem: jak Was po ciężkim dniu bolą wszystkie gnaty to nie ma nic lepszego niż poleżeć w solankowej kąpieli.
Naturalnie są również przeciwwskazania, z najczęściej spotykanych: nadczynność tarczycy, ciężkie infekcje np. gruźlica, ostre stany zapalne, nadciśnienie, wady serca, niewydolność krążenia.
Mamy wiele rodzajów solanek i trzeba sobie wybrać odpowiednią: inną do inhalacji, inną na reumatyzm.
Szyb Campi w Bochni
Szyb Campi w Bochni © Skowronek
W Bochni warto jeszcze jechać na rynek, odwiedzić muzeum motyli oraz zajrzeć do bazyliki św. Mikołaja. Z zewnątrz gotycka, wewnątrz pełna barokowego przepychu. Jest otwarta i każdy może zajrzeć na chwilkę w drodze do domu, szkoły czy pracy. I sporo ludzi tak właśnie czyni. Obok znajduje się rekonstrukcja XVI-wiecznej dzwonnicy.
Bazylika św. Mikołaja w Bochni
Bazylika św. Mikołaja w Bochni © Skowronek
Barokowy wystrój bazyliki
Barokowy wystrój bazyliki © Skowronek
Zrekonstruowana dzwonnica przy kościele św. Mikołaja
Zrekonstruowana dzwonnica przy kościele św. Mikołaja © Skowronek
Dzień ma się już ku końcowi, przeto czas zbierać się w drogę powrotną. Jeszcze zakupy i oto opuszczamy to śliczne miasteczko z dwoma kilogramami soli oraz lampą solną w plecaku. Rafał postanowił się poświęcić i przydźwigał to wszystko do kwatery. A górek było po drodze sporo...








  • DST 81.54km
  • Czas 04:30
  • VAVG 18.12km/h
  • VMAX 49.50km/h
  • Sprzęt Vision
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pogórze Rożnowskie

Niedziela, 19 października 2014 · dodano: 20.10.2014 | Komentarze 8

Tam, gdzie Dunajca kręty bieg. A doliną jego, od niepamiętnych czasów, wiodły ważne szlaki. Ważne politycznie i handlowo. Nie mogło przy nich zabraknąć warowni i grodzisk. Po tych ostatnich pozostały dziś nieliczne jeno ślady. Nic dziwnego, budulcem było przeważnie nietrwałe drewno. Lecz warownie zbudowano z kamienia i mury ich przetrwały do dziś. A my je podziwiać możemy.
Autem jedziemy do Jurkowa. Pod kościołem jest spory parking. Pytamy proboszcza, czy możemy je tu zostawić na parę godzin. Nie ma problemu. Na drogę dostajemy błogosławieństwo i garść rad.
Mało uczęszczanymi drogami podążamy do Dębna, do gotycko-renesansowego zamku-rezydencji. Powstał w XV wieku i był zamieszkany do 1939 roku i nigdy nie popadł w ruinę. W opracowaniach często pojawia się określenie "wielkopańska rezydencja". I rzeczywiście, robi wrażenie. Obecnie mieści muzeum a turyści są mile widziani. Pani bardzo sympatyczna a pieczątek mnóstwo, można wybierać.
Zamek otacza fosa (obecnie sucha) oraz ładny park. Warto przejechać się dookoła po wałach, można stąd podziwiać zamek oraz 150-letnie drzewa.
Zamek w Dębnie
Zamek w Dębnie © Skowronek
Zamek w Dębnie widziany znad fosy
Zamek w Dębnie widziany znad fosy © Skowronek
Park otaczający zamek w Dębnie
Park otaczający zamek w Dębnie © Skowronek
Z Dębna jedziemy do Melsztyna. Do ruin zamku wiedzie stromy podjazd ale warto się pomęczyć. Po donżonie pozostały dwie ściany. Mają 25 m wysokości. W centralnej części zamku znajdziemy fragmenty renesansowego muru (zrekonstruowane) oraz ciągle poszerzające się zapadlisko po cysternie zamkowej (jeszcze w latach 90-tych XX wieku na dziedzińcu widniała tylko niewielka dziura). Ujawnia ono skomplikowany system pomieszczeń doprowadzających do niej wodę. Są też fragmenty potężnych murów. Na jeden z nich wspiął się Rafał (ryzykując nieco, bo to wysoko) by wykonać zdjęcia wspaniałego widoku. Zaprawdę, piękne miejsce wybrał Spycimir herbu Leliwa na swą siedzibę i rodzinne gniazdo.
Ruiny przyciągają bardzo wielu turystów. Są liczniejsi niż w Dębnie.
Rekonstrukcja ze strony www.zamki.res.pl:

Zamek Melsztyn
Zamek Melsztyn © Skowronek
Ocalałe fragmenty wieży
Ocalałe fragmenty wieży © Skowronek
Pochwalę się nową, koszulką:)
Pochwalę się nową koszulką:) © Skowronek
Melsztyn - fragment renesansowych murów i zapadlisko po cysternie
Melsztyn - fragment renesansowych murów i zapadlisko po cysternie © Skowronek
Melsztyn - fragmenty murów
Melsztyn - fragmenty murów i Dunajec © Skowronek
Na ten mur Rafał się zaraz wdrapie
Na ten mur Rafał się zaraz wdrapie... © Skowronek
...by ujrzeć taki oto widok
...by ujrzeć taki oto widok © Skowronek
Dunajec - widok z zamku Melsztyn
Dunajec - widok z zamku Melsztyn © Skowronek
Z Melsztyna jedziemy do Zakliczyna a stąd do Rożnowa. A Rożnów jest niejako uprzywilejowany bo ma aż dwa zamki. Pierwszy, zwany Dolnym, to renesansowe fortyfikacje, wzniesione na polecenie Jana Tarnowskiego. Znajdują się w centrum miejscowości.
Jak na ówczesne czasy były to fortyfikacje supernowoczesne bo przystosowane do obrony przed artylerią. Do dziś zachowane są bastion, budynek bramny oraz pozostałości murów. Mury bastionu mają 3 m grubości. Można wejść do środka i nawet śmieci nie ma za dużo. Trzeba przyznać, że wnętrze bastionu sprawia przytłaczające wrażenie. Nie chodzi o to, że brzydki ale ogromny. Na terenie fortu, bo to właściwie już fort powstała pierwsza w Polsce ludwisarnia, w której odlewano armaty.
A tymczasem na niebie trenują podniebni akrobaci. Trzech wykonuje ewolucje a czwarty za nimi lata i chyba instruuje. Hałas czynią okrutny ale miło na nich popatrzeć.
Rożnów -
Rożnów - "Zamek Dolny" © Skowronek
Renesansowe fortyfikacje
Renesansowe fortyfikacje © Skowronek
Wnętrze bastionu
Wnętrze bastionu © Skowronek
Rożnów - brama
Rożnów - brama © Skowronek
Rożnów - zachowane budynki
Rożnów - zachowane budynki © Skowronek
Rożnów - wnętrza (tu chyba była kiedyś gorzelnia)
Rożnów - wnętrza (tu chyba była kiedyś gorzelnia) © Skowronek
Akrobacje na rożnowskim niebie
Akrobacje na rożnowskim niebie © Skowronek
Drugi zamek, zwany Górnym, położony jest na Górze Łaziska, tuż przy drodze. Na górę ową, rzecz jasna, trzeba się wdrapać.
Zamczysko należało do rodu Rożnów, potem Kurowskich aż wreszcie kupił je słynny Zawisza Czarny z Garbowa herbu Sulima. W ręce Tarnowskich zamek trafił jako część posagu wnuczki Zawiszy.
Ruiny zamku są malownicze, niestety obecnie strasznie zarośnięte chaszczami. Nie sposób podejść. A szkoda... Na zdjęciach sprzed kilku lat mury są odsłonięte a zarośla wycięte. Może kiedyś teren znów zostanie uporządkowany.
Rożnów -
Rożnów - "Zamek Górny" siedziba Zawiszy Czarnego © Skowronek
Wracamy do Zamku Dolnego a potem jedziemy do miejscowości Wytrzyszczka. Warto wspomnieć, że drogi i mosty są nowe, tylko mosty wykonano wybitnie 1-kierunkowe. To znaczy, że miejsca jest tylko na jeden samochód. Kierowcy się motają, kto ma pierwszeństwo (są znaki ale kto by tam na nie patrzył) i panuje zamieszanie. Dziwne, skoro już budowano nowy most na drodze 2-kierunkowej to nie można było zrobić normalnego?
Zamek w Wytrzyszczce ma swoje imię: Tropsztyn. Powstał w XIV wieku, w ruinę popadł w XVII a obecnie zrekonstruowany  jest w rękach prywatnych. Do zwiedzania udostępniony jedynie w wakacje.
Dunajec
Dunajec © Skowronek
Zamek Tropsztyn w Wytrzyszczce
Zamek Tropsztyn w Wytrzyszczce © Skowronek
Oglądamy zamek z zewnątrz a potem jedziemy do ostatniego dziś zamku - Czchów. Ruiny wznoszą się na zalesionym wzgórzu nad Dunajcem. Do czasów dzisiejszych przetrwała cylindryczna, wysoka baszta. Przybudówkę i fragmenty murów zrekonstruowano. Można zwiedzać ale tylko do 16.00. W przyszłości zamek ma zostać zrekonstruowany.
Rekonstrukcja ze strony www.zamki.res.pl:

Ruiny zamku Czchów
Ruiny zamku Czchów © Skowronek
Zmrok już blisko, przeto wracamy do Jurkowa. Podsumowując: tereny prześliczne, odwiedzenia godne. Dla rowerzystów liczne drogi o małym natężeniu ruchu, atrakcyjne widokowo. Do odwiedzenia sporo ciekawych miejsc. Góreczki dają w kość ale warto.