Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Skowronek z miasteczka Jura K-Cz. Mam przejechane 112497.87 kilometrów w tym 30067.04 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.58 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 572216 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Skowronek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Góry

Dystans całkowity:10082.86 km (w terenie 1867.54 km; 18.52%)
Czas w ruchu:399:22
Średnia prędkość:16.94 km/h
Maksymalna prędkość:74.70 km/h
Suma podjazdów:141964 m
Suma kalorii:16884 kcal
Liczba aktywności:135
Średnio na aktywność:74.69 km i 4h 41m
Więcej statystyk
  • DST 102.83km
  • Czas 05:43
  • VAVG 17.99km/h
  • VMAX 44.10km/h
  • Podjazdy 1482m
  • Sprzęt Merida Scultura
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dénia

Sobota, 21 stycznia 2023 · dodano: 03.02.2023 | Komentarze 2

Drugi dzień wyjazdu. Dziś więcej zwiedzania.
Jedziemy wzdłuż wybrzeża do miejscowości Moraira zobaczyć twierdzę z XVIII wieku.
Do dzisiejszych czasów zachowało się niewiele ale teren jest ładnie zagospodarowany.

Twierdza. W tle nasz kolejny cel: przylądek i wieża Cap d'Or :


Następnie czeka wspinaczka osiedlówkami by dostać się na Cap d'Or. Końcówka to szlak pieszy więc zwiedzamy na raty. Jedno pilnuje rowerów drugie idzie na wierzchołek, potem zmiana. Wąska ścieżka prowadzi na samą górę. Wieża niestety jest w remoncie, ogrodzona i niedostępna. Po drodze i na górze świetne widoki. Do tego wcale nie wieje, co jest w tych stronach rzadkim zjawiskiem:






Kolejną atrakcją jest Przylądek Świętego Antoniego. Na wierzchołek wiedzie droga asfaltowa, na końcu jest parking i mnóstwo turystów. Wiatr jest tam tak silny, że z trudem jadę bojąc się, że zaraz mnie przewróci.  Widoki są świetne ale wichura zniechęca do dłuższych postojów.



Z przylądka czeka zjazd do Denii. Byłoby pięknie, serpentyny wśród gór ale wieje tak mocno, do tego ogromny ruch, że oboje chcemy mieć ten zjazd jak najszybciej za sobą. Szkoda, bo byłyby świetne zdjęcia. Poniżej zamek w Denii (XI w.):

Oraz jedna z uliczek miasteczka:

Z Denii wyjeżdżamy jedną z Via Verdes, szlaków rowerowych poprowadzonych po starych liniach kolejowych:

Potem błądzenie w miejscowości Ondara (zamiast patrzeć w nawigację wystarczy tam patrzeć na oznaczenia dróg, z czego korzystam od trzeciego dnia i poprawiło znacznie jakość jazdy), potem wspinaczka w okolicach miejscowości Pedreguer. Jestem już zmęczona a tu jeszcze taki kawał drogi powrotnej... Za to potem czeka wspaniały odcinek, nawierzchnia może niezbyt doskonała ale górska dróżka biegnie pośród fantastycznych krajobrazów, nachylenie idealne, parę %, w sam raz dla turysty, zupełnie pusto, cisza i spokój. I te wdoki... A do tego chyba najmilszy dla mnie akcent wyjazdu. Rafał jedzie pierwszy ja w pewnej odległości za nim. Mijamy zaparkowany kamper, spaceruje przy nim turystka z psem i wesoło mnie pozdrawia i dopinguje, ten uśmiech i zrozumienie w oczach ile wysiłku kosztuje taka jazda, każdy kto czegoś podobnego doświadczył wie, o co mi chodzi. W każdym razie dodało mi skrzydeł i chyba od tego momentu zaczęło mi się w tej Hiszpanii dobrze jeździć.
Do Calpe wracamy przez Benissę. Właściwie codziennie wracamy przez Benissę bo droga wygodna, są widoki na morze i do tego sporo z górki.




  • DST 100.71km
  • Czas 05:37
  • VAVG 17.93km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Podjazdy 1824m
  • Sprzęt Merida Scultura
  • Aktywność Jazda na rowerze

Vall D'Ebo z Pego

Piątek, 20 stycznia 2023 · dodano: 03.02.2023 | Komentarze 3

Nasz pierwszy zagraniczny wyjazd (dotąd były Czechy czy Niemcy ale kręciliśmy zawsze w pobliżu granicy). Zorganizowany przez chłopaków z Rowerowej Częstochowy za pośrednictwem Appetiteforsports który można śmiało polecić. Jedziemy na doczepkę oni kręcą swoje, my swoje. Zresztą po dwóch miesiącach chorowania i braku jakiegokolwiek treningu szału nie będzie.
Zakwaterowanie mamy w apartamentach Hipocampos. Nad samym morzem, z dużym tarasem, jest kuchnia, dwa pokoje z łazienkami, salon. Drobny minus bo brak takich rzeczy jak papier, płyn czy gąbka do do naczyń, co u nas w kraju jest rzeczą normalną. No i absolutnie nie krytykując ale standardem a przede wszystkim czystością nasze wiejskie, polskie kwatery biją Hiszpanię na głowę. Do tego ściany z papieru, wszystko słychać. No ale widoki z tarasu bomba. Jeszcze jeden plus: na dole jest nieduży basen tylko dla nas bo prawie nikt inny z niego nie korzysta. Są też baseny na zewnątrz ale o tej porze roku bardziej na morsowanie.
Rano Adam z Appetite przywozi rowery. Dostajemy Merida Scultura mam dokładnie taką samą więc jeździ mi się wygodnie. A nawet wygodniej bo siodełko świetne (choć wizualnie jak dla starej babci). Muszę sobie takie kupić.
Rowery odebrano, papiery podpisano, kasa wpłacona można jechać. Calpe to kolarstwo. Tłumy zawodowców, amatorów, turystów. A wszystko to całymi stadami pędzi na rowerach we wszystkich możliwych kierunkach. Drogi są dobre, równe, zero dziur, pobocza szerokie a kierowcy tolerancyjni do granic wytrzymałości nerwowej. Warunki do jazdy naprawdę komfortowe.
Początkowo jedziemy osiedlowymi drogami między domkami, co jednak na Costa Blanca nie jest dobrym pomysłem gdyż nachylenia przekraczają 15%... Pamiętajcie: tam jeździmy głównymi drogami. Boczne to masakra. Nic dziwnego, że nie widziałam tam ani jednego rowerzysty. Za to jest widoczek na Calpe:

Dalej jedziemy przez Benissę, Xalo, Alcalali, Orbę do Pego. Chyba za lekko się ubraliśmy. Miało być 15 stopni ale wieje bardzo silny, lodowaty wiatr. Zimno.
Początkowo bardzo źle mi się jedzie. Od wielu lat nie jeździłam po górach ani nawet po większych pagórkach. Po dwóch dniach przyzwyczaiłam się a jazda zaczęła sprawiać więcej frajdy.
Po drodze był wspaniały odcinek między skalnymi ścianami:

Widok na Pego:

Z tego miejsca gdzie wykonano powyższe zdjęcie rozpoczyna się podjazd na Vall D'Ebo. Liczy 8 km a średnie nachylenie 6%. Po drodze mamy wspaniałe, absolutnie nieziemskie widoki. Oraz tłumy kolarzy albo zasuwających pod górę albo z rumorem i łoskotem pędzących w dół.

Na przełęczy chwila przerwy na jedzenie i zjeżdżamy do La Vall D'Ebo. Stamtąd podążamy drogą w dolinie. Wąską, krętą i z zerowym ruchem aut. Czasem tylko pojedynczy rowerzysta. Nad drogą górują wspaniałe, skalne ściany. Piękny, niesamowity odcinek. Dojeżdżamy nią do drogi CV-720. Gdyby była możliwość chętnie tam wrócę:

Następnie przez miejscowości Benigembla i Parcent wracamy do Alcalali. I znów Xalo, Benissa i Calpe. Pierwszy dzień był trudny. Kompletny brak przygotowania i pewności ale jakoś tam jechałam. W miejscach gdzie nachylenie wzrastało powyżej 15% musiałam podprowadzać rower, brak sił niestety. Zjazdy powoli bo wiatr mną bardzo miota. Zresztą Rafał też nie szaleje. W końcu strach rozwalić pożyczony wehikuł. Za to widoki świetne. Oraz fakt, że im dalej od wybrzeża tym ruch aut mniejszy. Właściwie jakieś 20-30 km od Calpe spokój aż miło. Wcześniej czytałam w necie, żeby wybierać sobie inne lokalizacje bo w Calpe jest się zablokowanym i by dojechać do ciekawszych terenów trzeba zasuwać kawał ruchliwymi lub bardzo ruchliwymi drogami. Wprawdzie jak już pisałam kultura jest bardzo wysoka ale przyjemniej jeździć sobie bez towarzystwa innych pojazdów.
Podsumowując tereny piękne ale nie spodziewałam się, że w Hiszpanii będzie aż tak zimno.
Po powrocie poszliśmy jeszcze na spacer do portu. Na koniec wieczorny widok z tarasu:




  • DST 73.73km
  • Teren 2.00km
  • Czas 04:16
  • VAVG 17.28km/h
  • VMAX 53.60km/h
  • Podjazdy 1231m
  • Sprzęt Merida Scultura
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rytro

Sobota, 29 maja 2021 · dodano: 30.05.2021 | Komentarze 0

Do 14.00 niestety padało, późny wyjazd i trasa krótsza. Początkowo jedziemy drogą rowerową do Starego Sącza, potem mega stromy podjazd do platformy widokowej w Woli Kroguleckiej, potem okropny zjazd. W ogóle nie radzę sobie ze zjazdami na szosie, asfalt mokry a trzeba zjeżdżać po kilkunasto- nawet 20-% ściankach... O ile jakoś tam podjeżdżam to zjazd dramat. Jak mieszkańcy tam autami jeżdżą? Normalnie zawał murowany.
Lądujemy w Rytrze, skąd znowu ścianki ( w jednym miejscu 22%...), kawałek musimy zjechać w terenie ale nawet bez problemów. Jeszcze parę podjazdów i zjazdów, dojeżdżamy do Gołkowic. Tutaj rozdzielamy się, Marcin jedzie na Przehybę (ja rezygnuję, co z tego, że jakoś się wtelepię na górę skoro potem będę godzinę zjeżdżać w ślimaczym tempie... Zresztą już tam byłam rowerem) i najkrótszą drogą wraca do Łącka. My zaś przez jedziemy przez Brzynę gdzie początkowo podjazd pod Okrąglicę jest fajny ale potem robią się takie stromizny, że mimo dobrego asfaltu musiałam kilkaset metrów prowadzić rower. Zjazd poszedł łatwiej bo obeschło. Na koniec znowu rowerówką i do kwatery.









  • DST 117.94km
  • Czas 05:21
  • VAVG 22.04km/h
  • VMAX 50.80km/h
  • Podjazdy 1421m
  • Sprzęt Merida Scultura
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jezioro Czorsztyńskie

Piątek, 28 maja 2021 · dodano: 30.05.2021 | Komentarze 0

Trzy dni w górach. Bazę mamy w Łącku. Ostatnimi czasy w okolicy powstało parę dróg rowerowych. Po dotarciu na miejsce przebrać się i na rower. Przez Ochotnicę długi ale łagodny podjazd na Przełęcz Knurowską, zjazd do drogi wojewódzkiej gdzie wjeżdżamy na Velo Czorsztyn. Przyznam, że byłam sceptycznie nastawiona do tegoż odcinka. Ale jest naprawdę świetny. Oczywiście jeśli jesteśmy w tygodniu i poza sezonem bo nawet dziś jest nieco rowerzystów a co się tam dzieje w ładne weekendy wolę nawet nie myśleć... Przy szlaku (drodze? "rowerówce"? Nie wiem jakie określenie będzie dobre...) są liczne wypożyczalnie rowerów oraz punkty gastronomiczne. Większość trasy mamy tylko dla siebie, można w spokoju podziwiać widoczki. Jest kilka fajnych podjazdów ale większość płaska. Po dojeździe do Niedzicy trzeba wjechać na normalną drogę i około 7 km pokonać wśród aut. Częściowo obok drogi jest ciąg pieszo-rowerowy ale kostkowy. Mimo, że jedziemy drogą, nikt nas nie przegonił ani nie otrąbił, w ogóle jestem w szoku bo przez cały dzień (mimo sporego ruchu) trafiali się spoko kierowcy. W ten sposób objeżdżamy Jezioro Czorsztyńskie i wracamy do punktu wyjścia. Po drodze zaglądamy do XV-wiecznego kościoła w Dębnie (o dziwo zwiedzanie bezpłatne, można wewnątrz zakupić pamiątki jako cegiełkę, miło pogadaliśmy też z opiekunkami zabytku).
Na koniec drugi podjazd na Knurowską i prawie 20-km zjazd do Łącka. O ile podjazd fajny to zjazd za długi, wszyscy mieli go dość.









  • DST 60.25km
  • Teren 30.00km
  • Czas 04:07
  • VAVG 14.64km/h
  • VMAX 51.10km/h
  • Podjazdy 1371m
  • Sprzęt Cube
  • Aktywność Jazda na rowerze

Okraj

Niedziela, 13 września 2020 · dodano: 14.09.2020 | Komentarze 0

Ostatni dzień wyjazdu. Skrajem Gór Kruczych i polami jedziemy do zbiornika Bukówka.


Następnie do Opawy, gdzie rozpoczynamy długi, prawie 15 km, terenowy podjazd na Przełęcz Okraj (ostatnie 2 km są asfaltem). Chwilami jest bardzo ciężko, zwłaszcza na stromych zakrętach (pełnych kamieni) ale podjechałam całość. Są też wypłaszczenia, gdzie można kapkę odpocząć i zdjęcie zrobić.


Z przełęczy zjeżdżamy w terenie do miejscowości Ogorzelec. I znów czeka długi podjazd. A potem to już właściwie tylko zjazd lub płasko przez Starą Białkę, Błażkową z powrotem do Lubawki. Na rynku chwila przerwy i wracamy do kwatery (mogliśmy zostawić auto i rzeczy). Spakować się i do domu.





  • DST 90.46km
  • Teren 40.00km
  • Czas 05:58
  • VAVG 15.16km/h
  • VMAX 61.20km/h
  • Podjazdy 1763m
  • Sprzęt Cube
  • Aktywność Jazda na rowerze

Stachelberg, Trutnov

Sobota, 12 września 2020 · dodano: 14.09.2020 | Komentarze 0

Dzień typowo turystyczny. Startujemy znów z miejscowości Žacléř. Podjeżdżamy asfaltem do Grupy Warownej Stachelberg. Można obejrzeć mniejsze schrony, okopy a bunkier Polom można zwiedzać (rozległe podziemia). Mogliśmy od razu zwiedzić ale odłożyliśmy na powrót i potem było już za późno (czynne do 17.00). Jest też wieża widokowa.




W terenie jedziemy do miejscowości Voletiny, potem Upice i do Doliny Babuni (Babiččino údolí). Kiedyś już tu byliśmy ale warto ponownie odwiedzić, zwłaszcza, że nie byliśmy wówczas na wieży widokowej. Jedziemy malowniczym odcinkiem wzdłuż rzeki Upy (są ładne, drewniane mostki) a następnie podjazd asfaltem do wieży.



Potem rozmaitymi drogami i polnymi dróżkami dojeżdżamy do Trutnova. A właściwie NAD Trutnov. Jesteśmy na szczycie wzgórza Šibeník. Porośnięte malowniczym lasem i z mnóstwem świetnych ścieżek dla rowerzystów i spacerowiczów.

Dojeżdżamy do pomnika-mauzoleum generała von Gablenza. Żeliwny obelisk jest pusty w środku. Są schody, coraz węższe i węższe a na szczycie jest maleńka platforma i okienko w dachu, przez które można wystawić...samą głowę. Wyobraźcie sobie: dostojny pomnik-grób (przeszklona podłoga ukazuje trumnę generała), z którego co chwilę na szczycie wygląda czyjaś głowa. Miejsce poważne ale śmieszny element być musi i basta.


Trutnov zapamiętałam jako miłe miasto i wciąż takim jest. Zjeżdżamy na rynek, w fontannie Karkonosza pluskają się dzieci i nie tylko dzieci a smok wciąż siedzi na ratuszu.

Jest także taki parking rowerowy oraz bardzo wygodna droga rowerowa wzdłuż rzeki, dzięki której sprawnie opuszczamy miasto.

Podjeżdżamy z powrotem na Stachelberg, skąd w terenie zjeżdżamy do auta.




  • DST 73.50km
  • Teren 40.00km
  • Czas 05:41
  • VAVG 12.93km/h
  • VMAX 51.10km/h
  • Podjazdy 2202m
  • Sprzęt Cube
  • Aktywność Jazda na rowerze

Černá Hora

Piątek, 11 września 2020 · dodano: 14.09.2020 | Komentarze 1

Głównym punktem dzisiejszego programu będzie podjazd na górę, z którą mierzyłam się już 7 lat temu. Wówczas nie podjechałam całości na raz. Černá Hora.
Auto zostaje w miejscowości Žacléř. Następnie asfaltem podjeżdżamy do wyciągów i tam od razu mega stromo pod górę odrobiną asfaltu i dalej w terenie. Chwilami jest bardzo ciężko, kamienie, wymyte przez wodę koleiny i tym podobne atrakcje.  Dojeżdżamy do schronu.

Potem częściowo asfaltem, częściowo w terenie podążamy do ruin zamku Břecštejn. Niewielka warownia usadowiła się na takiej oto skale:


Na jednej z przełęczy wysłuchaliśmy koncertu na dudach. Taki widok na nasz cel i do tego muzyka:

Był też bardzo ciężki, terenowy podjazd przez miejscowość letniskową z drewnianymi domkami, Bolkov. Nie ma asfaltu tylko przez wioskę biegnie taka jakby ścieżka, pełno kamieni i stromizna. Był to chyba najcięższy odcinek tego dnia, cięższy nawet od Czarnej Góry... Dobrze, że po drodze było źródełko, przynajmniej picia nie brakło...
W końcu podjechaliśmy na szczyt, gdzie miała być wieża widokowa ale zamknięta.
Zjeżdżamy asfaltem wprost do stóp popularnej wieży "Ścieżka w koronach drzew". Ludzi mnóstwo, parking pełny, co chwilę podjeżdża autokar. To nie dla nas...

Mijamy wieżę i rozpoczynamy podjazd na Czarną Górę. Tym razem podjeżdżam bez problemu na raz. Wcale nie było ciężko. Jedynie mijające nas co chwilę dostawczaki były okropnie stresujące: droga wąska a auta pędzą, w nosie mając rowerzystów. Przyznam, że nie spodziewałam się tu takiego ruchu... Wierzchołek jest zalesiony. Jedziemy do nadajnika na szczycie

A następnie do drugiego nadajnika, pełniącego jednocześnie funkcję wieży widokowej.


W oddali widać drugą wieżę widokową. To Hnědý Vrch i najwyższa wieża widokowa w Karkonoszach. Wydaje się tak daleko... No nic, jedziemy. Trochę zjazdów, podjazdów i jesteśmy przy wieży! Sami nie możemy uwierzyć, że tak sprawnie to poszło. Warto było tam przyjechać, widoki świetne.



Zjeżdżamy do Pec pod Sněžkou, skąd kawałek jedziemy główną drogą. Szczęściem jest szeroka a kierowcy ostrożni. W miejscowości Horni Maršov skręcamy znów w teren. Czeka bardzo długi, kilkukilometrowy, podjazd. Jest to droga szutrowa, jednak bardzo wygodna, jedynie ze stromizną trzeba walczyć. W końcu wjechaliśmy na szczyt, jest tam schronisko i punkt widokowy. Ubrać się i parę km zjazdu wprost do auta. Ciężki ale bardzo udany dzień.






  • DST 68.07km
  • Teren 30.00km
  • Czas 04:22
  • VAVG 15.59km/h
  • VMAX 44.30km/h
  • Podjazdy 1255m
  • Sprzęt Cube
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kruczy Kamień

Czwartek, 10 września 2020 · dodano: 14.09.2020 | Komentarze 1

Kolejny wypad w góry. Tym razem pogoda ma być łaskawa (znaczy chłodniej lecz bez opadów) co daje nadzieję na udane trasy. Bazą wypadową będzie Lubawka. Fajna, klimatyczna kwatera, ośrodek rodem z PRL ale gospodarze super i wszystko czego turysta potrzebuje do szczęścia, z zaopatrzeniem w mapy włącznie. W południe dowlekliśmy się na miejsce (kiepski ten dojazd...), przebrać się i jedziemy. Naprzeciwko kwatery wyrasta spory masyw i od niego rozpoczynamy przygodę. Wydaje się groźny lecz wiedzie przez niego bardzo wygodna i widokowa dróżka. Jak fajnie znów jechać górskim szuterkiem, podziwiać te lasy i widoczki a miły chłodek owiewa twarz... Tego mi było trzeba. Po pewnym czasie dojeżdżamy do Krzeszowa. Sanktuarium tylko oglądamy (bo już kiedyś zwiedzaliśmy) i podążamy dalej. Podczas naszej nieobecności powstał nawet kawałek DDR...

Teraz Gorzeszów. Rezerwat Głazy Krasnoludków już zwiedzaliśmy a na dziś mamy inne plany więc tylko foto Diabelskiej Maczugi.

Teraz częściowo w terenie, częściowo asfaltem jedziemy do Mieroszowa. Są tu single i trasy enduro ale nas interesuje wieża widokowa.


Kolejny etap to Sokołowsko. W XIX wieku powstało tu pierwsze na świecie specjalistyczne sanatorium z nowatorską metodą leczenia gruźlicy opracowaną przez dr Brehmera. Uzdrowisko było niezwykle popularne, ekskluzywne i w ogóle. Dziś to smutne, zapomniane i ponure miejsce. Często tu schodziliśmy z gór i wrażenie jest wciąż takie samo. Jedziemy przez park zdrojowy i rozpoczynamy wspinaczkę na granicę. Trochę obawiam się tego podjazdu. Warto wspomnieć, że Góry Kamienne to głębokie doliny i  niezwykle strome zbocza. Ktokolwiek właził na Waligórę szlakiem żółtym od Andrzejówki lub taszczył rower na Ruprechtický Špičák wie o czym mowa. Jednak wybrana droga jest w miarę przyjazna, trzeba się przyłożyć jednak większość bez problemu podjeżdżam tylko jedno miejsce bardzo strome i z mnóstwem kamieni i wymytych rynien muszę przeprowadzić.


A na granicy jest już łatwo i takie widoczki:

Zjeżdżamy na stronę czeską by za chwilę z powrotem wspinać się na granicę (ale warto bo super dróżki). Po drodze bunkier:

Zjeżdżamy do Chełmska Śląskiego. Oto XVIII-wieczne Domy Tkaczy, tzw. Dwunastu Apostołów. W jednym z nich ("U Apostoła") kawiarnię i sklepik z lnianymi wyrobami prowadzi pasjonat okolic, historii i w ogóle. Wizytę u niego zaleciła nam gospodyni i faktycznie, warto zajrzeć, wypić kawę, kupić lniane wyroby (ceny przystępne) i posłuchać opowieści i legend (gospodarz, ubrany w ludowy strój, jest jakby nie z tego świata). Za domem można zobaczyć ładnie zagospodarowane źródełko. Mnie zaprowadziła do niego zaczarowana księżniczka, która akurat budowała zamek w ogrodzie (a na poważnie to była córeczka jednej z klientek, choć nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że wszystko tam jest całkiem nierzeczywiste).

Teraz Góry Krucze. Już się nie mogę doczekać. Podążamy przez masyw Starca do Kruczej Skały. Gdybym tylko miała takie pasmo w pobliżu tak jak gospodarze... Jeden ze szlaków rozpoczyna się tuż przy bramie! Te drzewa, strome zbocza, głęboka zieleń świerków i rude trawy, droga zakrętami pnąca się po zboczu, te skały... Wrażenie, że jesteś w jednej z bajek, o których opowiadają w Domach Tkaczy. Na koniec dojechaliśmy na Kruczy Kamień ale Rafał nie chciał łazić po zaroślach (rowerami podjechaliśmy stokówką a szlak biegnie inaczej, trawy wysokie, mało co widać) ja się uparłam i trafiłam na ścieżkę i taaaakie miejsce:


Zjeżdzamy do Lubawki (właściwie Podlesie) na nocleg. A zapomniałam! Po drodze była jeszcze skocznia:





  • DST 49.01km
  • Teren 20.00km
  • Czas 02:58
  • VAVG 16.52km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Podjazdy 955m
  • Sprzęt Cube
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zamek Lenno

Piątek, 14 sierpnia 2020 · dodano: 15.08.2020 | Komentarze 1

Ostatni dzień urlopu. Żegnamy Kołaczówkę i jedziemy do Pilchowic. Auto zostaje na parkingu pod wieżą, my zaś podążamy terenowo do Wlenia. We Wleniu (idąc za radą mieszkańca) jedziemy podjazdem po płytach, trudniejszym ale o wiele ciekawszym (po drodze trzy cmentarze, w tym dwa zabytkowe). Zwiedzamy zamek (rowery można zostawić za kasą), z wieży bardzo ładne widoczki.
Drugim obiektem dnia dzisiejszego jest Pławna i Zamek Śląskich Legend. Jest zamek, Arka Noego, gród. Zwiedzanie 90 zł. Nie zwiedzamy, za drogo, atrakcje są warte może z połowę tej kwoty. Oglądamy z zewnątrz i wracamy. Powrót asfaltowy, bocznymi drogami, stromymi ale z ładnymi widoczkami. Jest też krzyż pokutny. Dojeżdżamy do Pilchowic. Zakup magnesików staje się okazją do wysłuchania opowieści historycznych. Oglądamy też oryginalne (podobno) zdjęcie z 1912r (uroczystość otwarcia zapory). Na koniec jedziemy do kolejowego mostu (słynnego ostatnio, toteż sporo tam ludzi). Do Siedlęcina wracamy asfaltem. Zapakować rowery i do domu. Ogólnie wyjazd chyba udany skoro ani razu żeśmy się nie pokłócili;)




  • DST 70.31km
  • Teren 30.00km
  • Czas 04:06
  • VAVG 17.15km/h
  • VMAX 47.90km/h
  • Podjazdy 1228m
  • Sprzęt Cube
  • Aktywność Jazda na rowerze

Góry Kaczawskie

Czwartek, 13 sierpnia 2020 · dodano: 15.08.2020 | Komentarze 0

Od pewnego czasu wszędzie powstają single. Także w Kaczawach. Jeden z nich wykorzystaliśmy dziś na początku wycieczki. Autem jedziemy do Świerzawy a następnie na parking pod singlami. Korzystając z wygodnej ścieżki podjeżdżamy do wieży widokowej Zawodna. Widoczki:


Spod wieży nie zjeżdżamy jednak singlem tylko szlakiem do Gozdna. Następnie Kondratów i w terenie, różnymi fajnymi dróżkami dojeżdżamy do Skansenu Górniczo-Hutniczego. Wstęp bezpłatny.
Kolejny etap to podjazd z Leszczyny na wzgórze Rosocha, gdzie znajdziemy ruiny poniemieckiej radiostacji.
Dalej Pomocne, Myślinów, Myślibórz, pod drodze pałacyk.
Następnie podjazd do wieży widokowej na Bazaltowej Górze. Sam podjazd fajny ale muchy strasznie dokuczają. Z wieży widoków brak, może zimą coś tam widać.
Kolejna wieża Radogost w Kłonicach, jedzie tylko Rafał, mnie upał zmęczył i czekam przy wiacie poniżej.
Teraz asfaltem jedziemy do miejscowości Nowa Wieś, następnie Lipa. Są tu ruiny zameczku ale zarośnięte, na prywatnym terenie i nie znaleźliśmy doń ścieżki.
Dobków, Świerzawa, podjazd na parking, zapakować rowery i do Karpnik. Wróciliśmy w samą porę: ledwo wjechaliśmy na parking a zaczyna padać.
Reszta fot we wrześniu bo jakiś limit przesyłu przekroczony.