Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Skowronek z miasteczka Jura K-Cz. Mam przejechane 112660.14 kilometrów w tym 30097.04 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.58 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 572635 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Skowronek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Powyżej 200 km

Dystans całkowity:9238.85 km (w terenie 121.00 km; 1.31%)
Czas w ruchu:342:40
Średnia prędkość:23.83 km/h
Maksymalna prędkość:61.60 km/h
Suma podjazdów:48356 m
Suma kalorii:3914 kcal
Liczba aktywności:41
Średnio na aktywność:225.34 km i 9h 31m
Więcej statystyk
  • DST 205.09km
  • Czas 08:30
  • VAVG 24.13km/h
  • VMAX 50.80km/h
  • Podjazdy 1151m
  • Sprzęt Merida Scultura
  • Aktywność Jazda na rowerze

Racibórz

Niedziela, 12 lipca 2020 · dodano: 13.07.2020 | Komentarze 2

Wyjazd do Raciborza wymyślił Rafał już jakiś czas temu. Średnio mi się uśmiecha jazda w te rejony na szosie, duże kompleksy leśne sprzyjają raczej mtb (na góralach byliśmy tam 2 lata temu). No nic, jedziemy. Pkp do Gliwic. Początek oczywiście drogą wojewódzką, wąską i ciasną, niezbyt przyjemnie. Następnie skręt na Pilchowice i znowu wojewódzka do Rud. Kolejką już jechaliśmy, klasztor był, Marcin nie chce tam zjeżdżać, więc tylko mijamy. I znowu wojewódzka, do Rybnika. Mijamy Jezioro Rybnickie jest też pierwsza (i ostatnia) DDR asfaltowa, szeroka. Ogólnie Gliwice, Racibórz - zero infrastruktury rowerowej.

Wreszcie skręt na boczne drogi i przez Zwonowice i Adamowice dojeżdżamy do kolejnej wojewódzkiej, którą wjeżdżamy do Raciborza. Drogi rozkopane, rowerówek brak, ogólnie odechciewa się po tym mieście jeździć. Oglądamy tylko zamek (nie zwiedzamy bo trzeba mieć na to godzinę) i jedziemy dalej.

Po wyjeździe z miasta widoczki całkiem, całkiem, widać góry (widoczna jest  Lysa Hora) a wokół wzgórza i ogólnie ładnie. Jedziemy teraz wzdłuż Odry, według mnie te równe, spokojne asfalciki były najlepszym odcinkiem całego dnia. Bo nie wspominałam jeszcze, że drogi mają tam średnie... W Łubowicach oglądamy ruiny XVIII-w. pałacu rodziny Eichendorff. Wokół jest zabytkowy park ale nie sposób go zwiedzić - komary tną niemiłosiernie. W Łubowicach urodził się poeta Joseph von Eichendorff, w całej miejscowości znajdziemy tablice z jego wierszami. W ogóle wszystko jest niezwykle zadbane. Warto odwiedzić też stary cmentarz.





W Grzegorzowicach miał być prom ale oczywiście nieczynny (powód: COVID, a jakże...). Można zobaczyć ruinę mostu wysadzonego w 1945 r. przez Wehrmacht. Pamiętajmy, że to dawne tereny niemieckie. Całkiem spora konstrukcja, szkoda, że nie odbudowano... Musimy objeżdżać do najbliższego mostu. A Odra rzeka strategiczna to i dość daleko trzeba jechać by przeprawić się na drugi brzeg.


Potem znowu długie odcinki drogami wojewódzkimi. Nie ma ich jak objechać. Mijamy Ujazd (do zamku nie jedziemy) tam skręt na boczne drogi ale i tu nie unikniemy debili za kółkiem. Wiedziałam, że na terenach, gdzie jedziemy, nie należy się spodziewać jakiejś szczególnej uprzejmości ze strony kierowców ale i tak jest jakoś tak niemiło. Do tego ciągła jazda ruchliwymi wojewódzkimi wykańcza psychicznie. 100 km takimi drogami to dla mnie za wiele. Zresztą: wojewódzkie! Sporo rowerzystów z nich korzysta - ich wola. Ale przy takich drogach rzadko kiedy jest coś ciekawego. Ot: przejechać i do domu! Dla trenujących to wszystko jedno ale zwykły turysta poszukuje czegoś innego. Do tego wiele z nich ma beznadziejne asfalty. Nie twierdzę, że na bocznych drogach jest bezpieczniej - bo nie jest. Ale ciszej i bez ciągłego wdychania spalin. Więcej tam nie jadę, chyba, że w teren.
Lądujemy w Pławniowicach. Jest tak późno, że rezygnujemy z wejścia na teren pałacowy, foto przez płot, foto spichlerza i w drogę.


Rudziniec, Paczyna, Łubie, Brynek, Tworóg. W Tworogu otwarty sklep, uzupełniamy picie, zjeść i w drogę. Do samej Cze-wy wojewódzką przez Koszęcin i Boronów ale przynajmniej równą... A nie wspomniałam jeszcze, że całą drogę, bite 200 km, wiatr w paszczę, co dopełnia obrazu tej "wycieczki". Mimo wszystko dla samego pałacyku w Łubowicach warto było jechać. Autorem zdjęć nr 9, 10, 11 jest Marcin. Dystans powiększony o 2 km porannego dojazdu na dworzec.


Kategoria Powyżej 200 km


  • DST 230.30km
  • Teren 18.00km
  • Czas 09:45
  • VAVG 23.62km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Podjazdy 1915m
  • Sprzęt Merida Scultura
  • Aktywność Jazda na rowerze

BIKE-owe Świętokrzyskie II

Sobota, 4 lipca 2020 · dodano: 06.07.2020 | Komentarze 2

Rakiem jedziemy PKP do miejscowości Wierna Rzeka. Trochę mało miejsca w tym pociągu, tylko 4 wieszaki a rowerzystów dużo, dobrze, że mamy szosy to mieszczą się we wnęce przy miejscach dla mam z dziećmi (akurat takowych pasażerów nie było). No to zaczynamy przygodę. Od razu na początku 1 km off-road. Zajączków, Mosty, Podzamcze. A w Podzamczu mieści się Centrum Naukowo-Technologiczne, na terenie którego znajduje się XVII-wieczny dwór obronny. Zapytaliśmy strażnika o możliwość zwiedzania, można wejść do ogrodu i na punkt widokowy, są bezpłatne lornetki, przez które można obejrzeć pobliski zamek w Chęcinach. Sam teren pięknie zagospodarowany. Jest też wielki, gruby, zadbany kot. A jeśli jest zadowolony kot to takie miejsce nie może być złe.


Podążamy dalej. Mijamy skansen w Tokarni (kawałek krajówką ale jest pas awaryjny), następnie Wolica, Morawica, Borków, Daleszyce. Brzechów, Leszczyny. W ten sposób łukiem objeżdżamy Kielce. Zbliżamy się do Świętokrzyskiego Parku Narodowego, pojawia się więcej górek, wreszcie ładny podjazd o górskim charakterze w okolicy miejscowości Mąchocice Scholasteria. Następnie Klonów, Psary, Bodzentyn (do zamku nie jedziemy bo byliśmy tam kilka razy).
Teraz przed nami najtrudniejszy odcinek trasy. 10 km w terenie. Mieliśmy nadzieję, że to będzie zwykła leśna szutrówka... Na początku tylko kałuże ale za chwilę droga przeobraziła się w masakrę z ostrych, kocich łbów. Poboczem nie dało się jechać bo zapiaszczone po opadach. Do wyboru: piach albo kocie łby. 10 km męki. Pokonaliśmy ten odcinek w dostojnym milczeniu ale prędkość była może z 10km/h... Dobrze, że był z nami tylko Marcin, stary turysta nawykły do takich "atrakcji". Bo każdy inny po czymś takim by nas znienawidził. Pomijając dyskomfort było na tym naprawdę spore ryzyko uszkodzenia roweru. No nic, nauka na przyszłość: jeśli teren na szosie to max 2-3 km. Niewygody nie stępiły w nas ducha turystycznego: po drodze zajrzeliśmy do Miejsca Pamięci, obok jest wąwóz i źródło.



Wszystkie te atrakcje znajdują się na terenie Sieradowckiego Parku Krajobrazowego, warto byłoby go zjeździć dokładniej, tym razem na Mtb.
Lądujemy w Wąchocku. Słynnego XII-w. opactwem cystersów oraz popularnych dowcipów typu: "Czemu w Wąchocku są okrągłe domy? Bo Cyganka przepowiedziała sołtysowi, że za rogiem dostanie po gębie". Samo miasteczko miłe. Zobaczyliśmy też fragment Rezerwatu Rydno.



Marcinków, Mostki, Suchedniów. I ponowny wjazd w teren. Początkowo jest leśny asfalt z zakazem wjazdu aut (do Rezerwatu Dalejów). Równiutki, wygodny, zupełnie jak w Rejvíz. Niebawem asfalt znika a my wjeżdżamy na szutrówkę (na szczęście normalną, wygodną szutrówkę) która prowadzi do miejscowości Odrowążek, gdzie wracamy na asfalt. W te okolice lepiej szosą nie jeździć: na odcinku paru km dwóch debili, było naprawdę niebezpiecznie...
Z duszą na ramieniu dojeżdżamy do Samsonowa. Byliśmy tu już ale zaglądamy do ruin huty. W Samsonowie jest też ładny zalew.

Mam nadzieję, że to koniec niebezpiecznych sytuacji na dziś. I faktycznie, dalej kierowcy znów byli normalni. W ogóle w Świętokrzyskim omijają rowerzystów ostrożniej. U nas nie jest źle ale tamci na razie lepsi.
Niedaleko jest Zagnańsk i Dąb Bartek ale byliśmy już u niego, toteż jedziemy dalej. Ćmińsk, Bobrza (ciekawe ruiny kolejnej huty ale i tam byliśmy a pociąg nie poczeka, toteż tylko mijamy). Brynica, Piekoszów, Rykoszyn, Zajączków i jesteśmy z powrotem w Wiernej Rzece. Do pociągu mnóstwo czasu, wobec tego jedziemy na następną stację, i następną, i kolejną... Ludynia. Czasu wciąż sporo, toteż dokręcamy sobie do 230 km.
Bardzo udana wycieczka. Na koniec ciekawa dróżka oraz widoczek na Łysicę. Autorem zdjęć nr 3,5,7,8,9,10,11 jest Marcin.





  • DST 200.97km
  • Czas 08:02
  • VAVG 25.02km/h
  • VMAX 56.20km/h
  • Podjazdy 867m
  • Sprzęt Merida Scultura
  • Aktywność Jazda na rowerze

Krzepice

Niedziela, 14 czerwca 2020 · dodano: 15.06.2020 | Komentarze 2

Plan był inny. Ale Rafał chciał te 300 km do Krakowa więc mówi się trudno. Byłam o to trochę zła bo najpierw była mowa o innym a potem wyszło inaczej. O 19.00 telefon, że wracają ale są dopiero w Olkuszu. Byłam pewna, że skończy się wozem technicznym i tylko czekałam na kolejny telefon... Jednak R dotrwał do końca i około 22.00 przybył do domu.
Wydawało się, że w niedzielę wcale nie wyjdziemy na rower, może jakieś parę km po okolicy. Oczywiście mogłabym pojechać gdzieś sama ale głupio byłoby go zostawić.
Rano oświadcza, iż czuje się doskonale mogę coś tam sobie wymyślić pod warunkiem, że będą zmiany. Jura odpada (długi weekend=pełno ludzi, no i górki a R zmęczony). Obiad w Krzepicach wydaje się rozsądną perspektywą. Wymyśliłam trasę, R wrzucił to w kompa. 134 km. No i dobrze. "Możesz coś dorzucić " - mówi - "jeśli będą siły to wydłużymy". Dołożyłam szeroki łuk po terenach, gdzie jeszcze nie jeździliśmy. 180 km. Dużo, no nic, jedziemy.
Wyjeżdżamy dopiero 10.30 bo R wrócił się do domu po kamizelkę (jest przyjemnie chłodno, znaczy dla mnie przyjemnie, dla innych niekoniecznie) a ja czekam przy Alei Pokoju. Początek tradycyjnie przez Kusięta, Mstów, Łuszczyn, Skrzydlów. Powiem szczerze, że bardzo ciężko mi się jechało. Ponure rozmyślania i tym podobne. Ogólnie dół.
Rzerzęczyce, Borowno. Bardzo wieje. Miało wiać z północnego-wschodu, miałam nadzieję, że jak zmienimy kierunek na zachodni to będzie lżej. Gdzie tam... Rzadko jeżdżę na zmianie bo jestem po prostu za słaba ale dziś nawet to wychodzi.
Mykanów, Rybna, Ostrowy. Nad zbiornikiem przerwa na kanapkę. Ile tam śmieci, brud, syf, masakra... Nie pojmuję jak można gdziekolwiek śmiecić. Wywalać butelki, pety i inne dziadostwo. Po prostu nie mieści mi się to w głowie. Wstrętne brudasy, powinni za to rozstrzeliwać...
Borowa, Władysławów, Popów, Rębielice, Danków. Wiele tam pięknych i ciekawych miejsc, można było zrobić fotki ale nie chce mi się zatrzymywać, w sumie po co... R natomiast nie widzi potrzeby robienia zdjęć, dla niego aparat to zbędny wynalazek.
W tym miejscu można zjechać wprost do Krzepic, jednak decydujemy pojechać tym dłuższym wariantem. Zajączki, Stary Bugaj, Żytniów, Radłów, Wichrów. Przekroczyliśmy przedwojenną granicę, co widać. Starokrzepice i Krzepice. W Krzepicach obiad na rynku i jedziemy dalej. Janiki, Panki, Zamłynie, Piła, Węglowice, Cisie, Blachownia i w stronę Dźbowa. A tuż przed Cze-wą R oświadcza, że dokręca do 200 km. Wobec tego skręt na Konopiska. Rększowice, Nierada, Zawodzie, Słowik (dwa kółka pomiędzy zamkniętymi przejazdami) i końcówka na siłę dokręcona po osiedlu.





  • DST 200.87km
  • Czas 07:53
  • VAVG 25.48km/h
  • VMAX 57.20km/h
  • Podjazdy 876m
  • Sprzęt Merida Scultura
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nieplanowane 200

Czwartek, 11 czerwca 2020 · dodano: 12.06.2020 | Komentarze 0

W środę wieczorem napisał Krzysiek czy planujemy jakoś wyjazd. Planowaliśmy... Ale niepewna pogoda sprawiła, że już nic nie planowaliśmy... Ustalono, że rano zobaczymy, co za oknem i damy znać. Rano za oknem pogodnie, można jechać. Zaproponowałam trasę do Koniecpola, jest bardzo widokowa a drogi dobre, połowa po górkach, połowa po płaskim. No to jedziemy. Kusięta, Turów, Zrębice, Siedlec, Złoty Potok, Trzebniów, Niegowa, Mzurów, Bystrzanowice. Dotąd były góreczki, teraz płasko. Dobrze, że nie wieje.
Sokole Pole, Podlesie, Zagacie i Koniecpol. Początkowo mieliśmy kawałek pojechać wojewódzką, jednak Rafał wyczaił na mapie objazd, dzięki któremu lądujemy wprost na rynku.
Pizzeria zamknięta ale otwarta Żabka. Jedzenie, piciu i przerwa na ławeczkach. Dobrze, że tam ktoś mądry projektował rynek i starych drzew nie wycięto. Miło siedzieć w ich cieniu. Nie wiem, co to za idiotyczna moda ze wszystkiego robić betonową pustynię...
Zbieramy się w drogę powrotną: Radoszewnica, Soborzyce, Raczkowice, Garnek. I tu chwila wahania... Szkoda już wracać, pogoda ładna a do tego tak się miło jedzie... Rafał proponuje dokręcić do 200 km. Wszystkim pasuje, toteż podążamy dalej. Najpierw trzeba zjechać do Gidel by coś zjeść i uzupełnić picie. W kawiarni ogromna kolejka ale braliśmy to pod uwagę. Obok jest sklep o rzadko już spotykanej nazwie "Sklep kolonialny" i tam właśnie uzupełniamy zapasy. I jedziemy: Widzów, Lgota Mała, Kruszyna, Borowno. Przed nami ciemne chmury, trudno nie ma wyjścia... Nieznanice, Rzerzęczyce, Kuchary, Mstów, Gąszczyk i przez Legionów wracamy do Cze-wy. Wjechaliśmy tuż po deszczu, ale fart. Brakuje kilometrów więc jedziemy odprowadzić Agę i Krzyśka do Sobuczyny. Wszyscy zadowoleni bo mają po 200 km, można spokojnie udać się na kolację.
Trochę duszny dzień ale mimo to jazda przychodziła z lekkością. Na ostatnich km bolała głowa, Krzysiek też narzekał, lecz nie zabrałam tabletek (wszak nie planowano tak długiego dystansu) i wyjścia nie było: trzeba dojechać.









  • DST 225.19km
  • Czas 09:29
  • VAVG 23.75km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Podjazdy 881m
  • Sprzęt Merida Scultura
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zameczki Opolszczyzny

Sobota, 6 czerwca 2020 · dodano: 07.06.2020 | Komentarze 2

Na wstępie napiszę, iż wycieczka nie była moim pomysłem. Wszystko wymyślił i opracował Parker a także wysłał nam zaproszenie. Żeby nie było, że chwalę się cudzą wycieczką jako własną. Autorem zdjęć 2,6,7,9,10 jest Marcin a zdjęcia 4 Sylwester.
Wycieczkę rozpoczynamy w Lublińcu, gdzie dojeżdżamy pociągiem. Jedziemy w piątkę: Adrian, Marcin, Sylwester i my.
Większość dzisiejszych atrakcji jest nam znana jednak minęło sporo czasu, widzieliśmy je kilka lat temu i nie zaszkodzi zobaczyć jak się zmieniły. Na początek Barut, Jemielnica (nie zwiedzamy) i Strzelce Opolskie (po drodze łapię kapcia). W Strzelcach oglądamy ruiny zamku.

Następnie Góra Świętej Anny. Podjeżdżamy tym łatwiejszym wariantem. Do sanktuarium podjeżdżam tylko ja i Parker, reszta obiaduje pod sklepem. Piękne widoczki dziś mamy, widać Góry Opawskie i Jeseniky.


Ekipa na punkcie widokowym:

Kolejna atrakcja: przeprawa promowa. Spóźniliśmy się na wcześniejszy kurs i czekamy pół godziny na następny. A czas płynie...


Zbliża się setny kilometr a my cały czas mamy pod wiatr. Mało tu terenów leśnych, głównie pola, gdzie wiatr hula bez przeszkód. Pewną ulgę przynoszą mijane miejscowości, między domami mniej wieje. Na osłodę dostaliśmy widoczki: Góry Opawskie na wyciągnięcie ręki...
W Głogówku interesuje nas zamek. Gdy byliśmy tam ostatnio można było zwiedzać z zamkowym stróżem i przewodnikiem w jednym. Dziś bramy zamknięte na trzy spusty. Część zamku odnowiono, reszta wygląda jak na drugim zdjęciu.


Zmieniamy kierunek jazdy i od razu lżej. Podążamy na północ, celem jest zamek Moszna. Gdy byliśmy tam ostatnio mieścił ośrodek leczniczy, teraz to hotel, spa i centrum konferencyjne. Zameczek jest ładniutki, park także, jednak, tak na oko, to pod zamkowe mury zjechało z pół województwa. Tłum skutecznie odbiera chęć na zwiedzanie. Nie jest jakoś niemiło czy coś ale jest nas po prostu za dużo. Chwila przerwy na papu i jedziemy dalej.

Teraz fragment, którego bardzo się obawiałam. Dłuższy odcinek drogą wojewódzką. Jednak nie było innej możliwości, to jedyna droga, wiedzie przez duży kompleks leśny, może dlatego nie ma żadnego objazdu. Jednak niepotrzebnie bo wszyscy kierowcy mijając nas zjeżdżają na przeciwległy pas. Mogłoby tak być zawsze... Przy okazji jest to aleja dębowa.
Kolejny zamek miał być w Prószkowie jednak tylko przejazd przez miasto i lecimy dalej. Czas zaczyna gonić, musimy zdążyć na ostatni pociąg do Cze-wy (20.30). Za to obejrzeliśmy zamek w Rogowie Opolskim, tylko bez zdjęć.

Krapkowice, Izbicko, Kadłub, Osiek, Staniszcze Wielkie, Kolonowskie, Kośmidry i wracamy do Lublińca godzinę przed czasem. Fajna trasa, ładne widoki, mijaliśmy wiele ciekawych miejsc, drogi niezłej jakości, słowem: udany wypad.




  • DST 210.61km
  • Czas 08:45
  • VAVG 24.07km/h
  • VMAX 56.90km/h
  • Podjazdy 974m
  • Sprzęt Merida Scultura
  • Aktywność Jazda na rowerze

Przedbórz

Niedziela, 17 maja 2020 · dodano: 18.05.2020 | Komentarze 4

Niewiele brakowało a Rafał zbojkotowałby moją wycieczkę. A to dlaczego? A dlatego, że nie chciało się wstać. Żebym wymyśliła 5.00 czy 6.00 rano (co zresztą wolałabym) to ok. Ale 7.30???... A bo mgiełka a bo ma padać... To ja wczoraj po pracy mogłam jechać ale siedziałam w domu nastawiona na długą trasę dziś a ten mi taki numer chce wywinąć? Koniec końców wyjechaliśmy na tyle sprawnie, że czarno zrobiło się za nami dopiero w Joachimowie. Podążamy w kierunku północnym, toteż chmury mamy cały czas po prawej, potem jedziemy za nimi ale dobrze, że one szybsze i do spotkania nie doszło. Tak więc w samą porę wyruszyliśmy w trasę.
Mstów, Garnek, potem przyjemną drogą do Soborzyc, następnie w pobliżu pięknych stawów i rzeczek w miejscowości Okołowice.


Następnie bocznymi drogami i kawałeczek off road (poniżej kilometra, by nie jeździć dookoła) do Czarncy (miejscowość związana z hetmanem Czarnieckim) jest kościół, arboretum no i oczywiście pomnik hetmana. Przez Czarncę tylko przejeżdżamy  by ładnymi, leśnymi drogami dojechać do Włoszczowy. Szybki tranzyt przez miasto i oto jesteśmy w Przedborskim Parku Krajobrazowym. Teren zaczyna się zmieniać, pojawiają się malownicze góreczki. Przedborski PK jest prześliczny, kilka razy tu byliśmy i dziś bez zwiedzania, tylko mijamy rozmaite ciekawe miejsca: dwór i ładny park dworski w miejscowości Oleszno, obelisk Kazimierza Wielkiego w Krogulcu a także wzniesienia: Góra Kozłowa i Fajna Ryba:


Mijając te wzniesienia czujemy się niemal jak w Beskidach, zdjęcie tego nie oddaje. Potem jedziemy cudną aleją brzozową, wreszcie lądujemy w Przedborzu. Na tym odcinku często zdarzały się asfalty gorszej jakości, do tego wieje prosto w paszczę i trochę nas sponiewierało.
Na rynku w Przedborzu przerwa na kanapki i trzeba jechać dalej. Tutaj jeden z zabytków Przedborza XIII-wieczny kościół św. Aleksego:


Przedbórz ma więcej zabytków i ciekawostek ale już zwiedzaliśmy więc dlatego tylko kanapki i w drogę.
Pora pokłonić się Górze Chełmo. Kto kiedykolwiek wdrapał się na wierzchołek wie, że to miejsce o takim klimacie, że aż ciarki przechodzą. Potężne grodzisko otoczone siedmioma pierścieniami wałów, porośnięte ogromnymi bukami. Sama góra jest o wiele bardziej stroma i rozległa niż wydaje się to z drogi. Oprócz tego na stokach jest bardzo ładny kamieniołom. Górę najpierw widzimy z daleka:


Potem podjeżdżamy bliżej i objeżdżamy z innej niż zwykle strony. Na szosie nie ma szans się tam dostać, trzeba by poświęcić ponad godzinę by na piechotę tam wleźć i dojść do grodu. Bez mtb ani rusz. Jak już wspomniałam, góra jest o wiele większa i bardziej stroma, niż mogłoby się zdawać, nam się zdarzyło tam nawet pogubić, jak zapewne niektórzy pamiętają... Dziś więc tylko podziwiamy ją z daleka.
Mijamy miejscowości Biestrzyków, Ujazdówek. W ogóle tutaj jest bardzo ładnie, naprawdę śliczne dróżki i widoki:




Wreszcie Kobiele Wielkie. Przy ruinach dworu rosną wspaniałe modrzewie, największe, jakie kiedykolwiek widziałam. Nie mogę obok przejechać obojętnie, muszę je znów zobaczyć. Dwór znajduje się za budynkiem urzędu gminy, jednak my wjeżdżamy z drogiej strony miejscowości i prosto przez dworski park jest droga. Gdy wyjeżdżamy okazuje się, iż przy gminie jest zakaz wejścia do parku... Jednak przy wjeździe z drugiej strony tabliczek nie ma. Nikt nie dba o teren i boję się, że modrzewie mogą wkrótce zniknąć skoro o drzewa nikt się nie troszczy...


W Kobielach Wielkich urodził się Władysław Reymont (właściwie Rejment). Jest obelisk, tablice i ławeczka.

Trzeba jechać dalej. Przez Cadówek do Gidel. Ten odcinek był nieco ciężki bo picia brakło. W tych okolicach widzieliśmy tylko sklepy sieciowe, w niedzielę nieczynne. Nie napotkaliśmy ani jednego małego, prywatnego sklepiku, gdzie właściciel siedzi w sklepie albo zejdzie i otworzy, tak jak na Jurze. U nas w każdej miejscowości jest sklepik, tutaj tylko w większych. Warto mieć to na uwadze planując wypad do Przedborskiego PK i przybyć tu np. w sobotę.
W Gidlach jest sklep (mocno oblegany), jest i picie. Chwila przerwy i szybciutko jedziemy dalej, do domu już blisko. Konary, Kłomnice, Rzerzęczyce, Mstów, Gąszczyk, Kusięta i dom.
Pod koniec byłam już zmęczona i śpiąca ale wypad bardzo udany. Wietrzysko dokuczało bardzo do Kobieli, potem już mniej. Na trasie zdarzały się malutkie chmurki, z których ledwie kropiło, toteż pogoda ok. A najfajniejsze, że 95% na drogach był spokój a kierowcy super. Nawet Rafał to zauważył, że fajnie tak jechać bezstresowo. Dopiero od Mstowa szał ale spokojnie dotarliśmy do domku.





  • DST 201.98km
  • Teren 5.00km
  • Czas 08:19
  • VAVG 24.29km/h
  • VMAX 56.50km/h
  • Sprzęt Merida Scultura
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pajęczno

Sobota, 9 maja 2020 · dodano: 09.05.2020 | Komentarze 3

Pierwsza dwusetka od trzech lat... Rafał (słusznie) zaproponował by udać się na północ, na tereny płaskie bo na pagórki mam jeszcze za mało sił. Podążamy zatem przez Małusy do Mstowa, następnie Łuszczyn, Skrzydlów, Rzerzęczyce, Kruszyna. Pałacowe bramy wciąż zamknięte, ciekawe czy kiedykolwiek będzie można tam wejść...
Stary Broniszew, Wólka Prusicka, Dworszowice i Pajęczno. Tutejsze asfalty są tak marnej jakości, że mamy lekki kryzys. Popękane, połatane, dziurawe... Umęczyły nas strasznie. Następnie objeżdżamy Wielki Łuk Warty: Siemkowice, Kochlew, Toporów, Bieniec, Załęcze. Tutaj nadal wertepy ale powoli się poprawia.
Parzymiechy, Zajączki, Krzepice. A Krzepice to już swojski teren. Zawsze gdy przejeżdżam przez Krzepice wyobrażam sobie jak też to miejsce wyglądało w przeszłości...
Z Krzepic podążamy do Panek, następnie Kawki, Zamłynie, Piła, Węglowice, Cisie, Blachownia i przez Dźbów wracamy do Cze-wy.
Udało się pokonać dystans. I to bez obiadu. Do tego mieliśmy szczęście bo na drogach fajnie, spokojnie. Trochę słońce mnie umęczyło ale poza tym nic nie dokuczało, co bardzo cieszy.
Po drodze mijaliśmy sporo ciekawych miejsc m.in. gniazdo bunkrów, dawny cmentarz ewangelicki, Kurhany Książęce, Miejsca Pamięci, Wąwóz królowej Bony, Źródło św. Floriana ale chcąc pokonać dwieście km nie możemy tracić czasu na zwiedzanie. Większość tych miejsc już znamy ale są takie fajne, że trochę mi markotno patrzeć na nie tylko z daleka... Ale dziś priorytetem było dojechać. Po drodze towarzyszyły nam miłe widoczki, trochę lasów i dużo pól, przydomowe ogródki, ukwiecone drzewa, pachnący rzepak. Było też parę km off road.








  • DST 226.30km
  • Czas 09:03
  • VAVG 25.01km/h
  • VMAX 56.90km/h
  • Podjazdy 1395m
  • Sprzęt Bastet
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Jędrzejów

Czwartek, 31 maja 2018 · dodano: 02.06.2018 | Komentarze 2

Plan na dziś to kolejna dwusetka. Padło na Jędrzejów. Ekipa dzisiejszej wycieczki liczy 7 osób. Dzień jest upalny i duszny ale jedziemy. Aż do Secemina jedziemy drogą wojewódzką gdyż jest święto i droga puściutka. Był plan od razu zmykać na boczne drogi lecz wobec spokoju zostaliśmy na drodze głównej. W Seceminie skręt na boczne drogi, którymi dojeżdżamy do Jędrzejowa. Zwiedzamy klasztor cystersów, jemy obiad i zbieramy się w drogę powrotną.
Powrót już tylko bocznymi drogami i przez górki. Po drodze złapała nas burza, przeczekaliśmy na przystanku. Muszę przyznać, że trochę mnie wymęczyły te jurajskie pagórki ale i tak czułam się dużo lepiej niż podczas poprzedniej dwusetki.
Oto link do zdjęć:
JĘDRZEJÓW




  • DST 233.40km
  • Teren 2.00km
  • Czas 09:27
  • VAVG 24.70km/h
  • VMAX 57.60km/h
  • Podjazdy 1336m
  • Sprzęt Bastet
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Zamek Fałków

Niedziela, 13 maja 2018 · dodano: 13.05.2018 | Komentarze 2

Pisania nie będzie za dużo bo kolejnych miejscowości po drodze nie ma sensu opisywać, mogę przesłać ślad a zwiedzania za wiele nie było. Ot, pojechaliśmy do zamku i wrócili, przy czym pierwsza połowa trasy była męcząca bo pod wiatr, zaś druga połowa trasy była bardziej kulinarna. 
Na miejscu zbiórki zjawili się Adrian, Cioran, Dreju, Marcin M., Parker no i rzecz jasna my. Chłopcy chcieli jechać szybciej, niestety nie byłam w stanie utrzymać koła, często zostawałam, więc siłą rzeczy musieli zwolnić. Muszę pomyśleć nad nową, lekką szosą, tylko czemu, cholery, są takie drogie?...

Korzystaliśmy z dróg (żeby to źle nie zabrzmiało) wioskowych, ruch niemal zerowy, asfalt także był w miarę przyzwoity. W ogóle tego dnia ruch samochodowy był znikomy, sytuacja niezwykle komfortowa, oby tak zawsze.
Po drodze jedna przerwa przy sklepie, powitani zostaliśmy przez siedzących tam obywateli miejscowości pytaniem: "Jak się Wam podobają nasze drogi?". Żadnego: "Skąd jesteście?" "Dokąd jedziecie?" czy "Taki kawal???" ale duma bijąca z faktu posiadania nieskazitelnego asfaltu.

Po drodze trzeba było pokonać około 2 km odcinek szutrowy, co spotkało się z protestem części ekipy. Mnie tam wszystko jedno, zmuszano mnie już do jazdy na szosie po błocie (wina Dreja), po kamyczkach gdzie rower lata na wszystkie strony (w drodze do Siewierza), pamiętam jakeśmy musieli z Parkerem pokonać na szosach 3 km podjazdu górskim szutrem bo były roboty na Cervenohorskim Sedle... W porównaniu do tamtych taki teren jak dziś jawi się jako równa autostrada. 

Tym sposobem po 120 km zjawiamy się u stóp zamku w Fałkowie. Ruiny położone są na niedużym pagórku. Teren wokół jest zadbanym parkiem, niestety same ruiny są zarośnięte zielskiem. Zakaz wstępu na mury ale nic nie ma odnośnie podejścia do murów więc można wdrapać się na wzgórze by zrobić fotę zamku. Można też obejść ruiny dookoła, jest też wejście do jednego z pomieszczeń. Na eksplorację wybrałam się samotnie, gdyż panowie rozsiedli się na ławkach i ani im w głowach zwiedzanie. Na pytanie "Ale jako to, jechaliście taki kawał do zamku a teraz zamek was wcale nie interesuje???" Padło coś w stylu: "Stąd też go doskonale widać" a poza tym, że pora na obiad i chcą jechać. Obiad czeka w Przedborzu, czyli 18 km dalej. Odcinek ten pokonali bijąc olimpijskie rekordy prędkości.

Jedzonko w Przedborzu jak zawsze smaczne. Po przerwie ruszamy w drogę powrotną, teraz jest z wiatrem, ale za to słońce zaczyna prażyć i męczy srodze. Kierujemy się w stronę Gidel zwabieni obietnicą wypicia tam pysznej kawy. Po drodze oczywiście przerwa sklepowa. Przed Gidlami znów kryzys, brakuje mi sił. Rafał ze mną zostaje i powoli dojeżdżamy na miejsce. Niestety, W Gidlach taki tłum, że o kawie zapomnieć można. Pozostaje kolejna przerwa sklepowa. Trochę martwię się jak dam radę wrócić, do Cze-wy jeszcze ponad 40 km.

Proponuję chłopakom, żeby jechali do Cze-wy w swoim tempie a ja dojadę wolniej, lecz nie chcą nas zostawiać. Mimo obaw droga powrotna mija dużo łatwiej i tym sposobem dojeżdżamy do Gąszczyka, gdzie żegnają nas Adii, Parker, Dreju i Marcin, którzy mieszkają w centrum Cze-wy, stąd mają bliżej. Zaś Cioran i my, mieszkańcy południowej części miasta, jedziemy przez Kusięta i hutę.
I tym sposobem wpadła pierwsza dwusetka od dwóch lat. Fajnie, tylko bolało mnie wszystko: głowa od słońca, uszy od okularów, plecy i ręce, tyłek, kolana, nogi... Od źle ustawionego roweru i ze zmęczenia po 11 godzinach w trasie. Pojawiły się mega wątpliwości, czy dam radę pokonać pewien rajd w czerwcu, no nic zobaczymy... Miało być mało pisania:))
Parę zdjęć:









  • DST 223.06km
  • Czas 09:48
  • VAVG 22.76km/h
  • VMAX 53.00km/h
  • Podjazdy 1444m
  • Sprzęt Bastet
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Pieskowa Skała

Niedziela, 2 października 2016 · dodano: 03.10.2016 | Komentarze 4

Miał być Ojców w dwie strony, ze względów czasowych dojechalim do Pieskowej Skały. Plan pierwotny był taki, by omijać ruchliwe drogi wojewódzkie, jednak ekipa podzieliła się na tych, co naciskali na wojewódzkie oraz tych, co chcą jeździć wioskami. Straszyło deszczem ale w końcu ledwo pokropiło.
Nie wiem, może powinnam zacząć szybciej jeździć? Bo wyjechalim z Cze-wy o 7.00 a wrócilim o 19.00 czyli wyszło, że stracilim dwie godziny na niczym. Poprawię się w przyszłym sezonie. W każdym razie było to stresujące. 
No i ruch aut był wyjątkowo duży, nawet na bocznych drogach. Paskudnie i niebezpiecznie. Nie wiem, chyba odpuszczę sobie Rajdy Tatrzańskie i Orbity... Boję się i denerwuję jak mnie co chwilę ktoś mija na centymetry. Nie wiem, może niektórym to nie przeszkadza. Może są po prostu uodpornieni. Wychodzi na to, że chcąc wykręcić jakiś porządny dystans jest się na takie drogi skazanym? Sama nie wiem... Był taki moment na powrocie, przed Myszkowem, Marcin i Robert pognali, Rafał i Tomek zostali gdzieś w tyle a ja jadę sama wojewódzką 791, ściemnia się, jakieś sto metrów przede mną migają światełka chłopaków a ja nie mogę ich dogonić, co chwilę blisko przejeżdża samochód. Nasłuchuję tych z tyłu i obserwuję tych z przodu czy ktoś nie wyskakuje na trzeciego, co by zdążyć zwiać do rowu. Wcześniej był już taki jeden, przed samą Pieskową Skałą. Przykre uczucie. Może nie nadaję się na szosę i tyle.
W sumie pogoda dobra i nie wiało bardzo, szczęśliwie wróciliśmy, dwusetka jest. Już bardzo dawno nie było takiego dystansu ale zniosłam go bez problemów. Pewnie dlatego, że głowa zajęta była "stresowaniem". No i brzuch... Ciągle pusty, zapasów prędko brakło a sklepowe jedzenie nic nie pomagało. Taki łakomczuch... Dobrze, że na koniec Parker poratował waflami ryżowymi bo padłabym z głodu niemal pod drzwiami. 
Jakby ktoś chciał ślad GPS to mogę przesłać.
Początek wycieczki (autor: Parker)
Początek wycieczki (autor: Parker)
Jedziemy (Autor: Parker)
Jedziemy (Autor: Parker)
Chwila przerwy
Chwila przerwy © Skowronek
Jedziemy II
Jedziemy II © Skowronek
Skała Rzędowa (autor: Parker)
Skała Rzędowa (autor: Parker)
Dróżka między Troksem a Kosmolowem (Autor: Siwuch)
Dróżka między Troksem a Kosmolowem (Autor: Siwuch) 


Kategoria Jura, Powyżej 200 km